Dane z ostatniego piątku pokazały spadek bezrobocia o 115 tys. osób, co z ledwością wystarczy, by pokryć wzrost populacji. A odsetek Amerykanów szukających pracy nadal idzie w złym kierunku, co stawia pod znakiem zapytania oficjalne dane o bezrobociu.
Jest wiele zewnętrznych czynników, na które można zwalić winę – kryzys w strefie euro, stosunkowo wysokie ceny ropy na rynkach globalnych, spodziewane spowolnienie w Chinach i Indiach. W większym stopniu niż kiedyś amerykańska gospodarka jest uzależniona od tego, co dzieje się z popytem poza jej granicami. Wewnętrzny popyt USA nie jest już głównym kołem zamachowym globalnej gospodarki i nie należy się spodziewać, że ta epoka powróci.
USA właśnie wchodzi w czwarty rok ożywienia. Średni dochód gospodarstwa domowego jest znacząco niższy niż w czerwcu 2009 r., kiedy ożywienie się zaczęło. Ponieważ osoby niezamożne są dużo bardziej skłonne wydawać nadwyżkę dochodów niż bogaci, nierówność wykracza już poza kategorię sprawiedliwości.
Gdyby Waszyngton był mniej zaangażowany w program oszczędnościowy, anemiczny rozwój klasy średniej mogłyby zastąpić wyższe inwestycje publiczne. Rozczarowujące tempo amerykańskiego wzrostu w pierwszym kwartale, na poziomie 2,2 proc., byłoby o 0,6 proc. wyższe, gdyby nie cięcia wydatków na poziomie stanowym i federalnym. To jednak teza pod prąd politycznego trendu.
Reklama
Podczas Wielkiego Kryzysu Franklin Roosevelt i większość jego doradców mieli niewielkie pojęcie, co zrobić, by gospodarka znowu zaczęła rosnąć. Jednak dekada zawirowań i migracji należała również do najbardziej twórczych w historii USA. Jeżeli potrzeba jest matką wynalazków, to Wielki Kryzys jest tego dobrym przykładem. Stworzył Xeroxa, supermarkety, elektryczną golarkę, chipsy czekoladowe i wiele innych rzeczy. Nowa amerykańska recesja stworzyła iPada i Twittera – to nie jest zły wynik, choć liczba przedsiębiorców jest rekordowo niska.
Skąd ma zatem przyjść wzrost? Odpowiedź brzmi, że już jest. Jesteśmy w połowie drogi do nowego, normalnego cyklu koniunkturalnego. Ameryce na szczęście nie grozi widmo rozpadu waluty lub politycznej dezintegracji jak Europie. Jednak pod innymi względami jej europeizacja jest niemal zakończona. Strukturalne bezrobocie pozostanie wysokie. Mobilność siły roboczej spada. A odsetek Amerykanów pracujących w stosunku do tych, którzy nie pracują, lokuje się w średniej europejskiej.
Europa oczywiście raczej nie skorzysta z deszczu pieniędzy, który spadł na Amerykę – owoców gazu łupkowego i potencjalnych dostaw z piasków roponośnych w Kanadzie. Podobnie USA raczej nie staną się rajem dla zdeterminowanych imigrantów. Szczegóły się różnią. Jednak największe wyzwanie jest wspólne.