85-letni Tadeusz Kozłowski z Radomia usłyszał w zeszłym tygodniu, że na zabieg usunięcia zaćmy może się zgłosić w lutym 2014 r. Docenił to jednak, po tym jak w kolejnej placówce zapisano go na przełom 2014 i 2015 r.
Takie terminy nie należą do rzadkości. Jak wynika z analizy przeprowadzonej przez fundację Watch Health Care, czas oczekiwania na zabieg lub wizytę u specjalisty się wydłużył się w porównaniu z zeszłym rokiem o około dwa tygodnie. W niektórych dziedzinach jednak nawet o pół roku.
W 18 dziedzinach na 37 sytuacja znacznie się pogorszyła. Największe zmiany widoczne są w diabetologii, gdzie czas oczekiwania wydłużył się z 1 do 6,4 miesiąca. Podobna sytuacja dotyczy endokrynologii, gdzie najbliższe terminy konsultacji u specjalisty wyznaczane są dopiero za 7 miesięcy. Autorzy raportu wskazują także na ograniczenia dostępu do świadczeń w obszarze chirurgii, szczególnie w obszarze naczyniowej: na przykład 60-letnia kobieta z ostrym stanem zapalnym żyły podkolanowej z ostrym bólem ze skierowaniem od lekarza do chirurga naczyniowego musi czekać 7 miesięcy (wcześniej niecałe 3). Nie najlepiej jest też w kardiochirurgii, gdzie czas oczekiwania wydłużył się dwukrotnie do dwu miesięcy. Pogorszenie nastąpiło m.in. w hematologii i hematoonkologii, chirurgii onkologicznej oraz neurologii.
Reklama
Z kolei czas oczekiwania na świadczenia związane z okulistyką uległ skróceniu, jednak nadal należy do jednych z najdłuższych. Bo właśnie np. na zabieg usunięcia zaćmy pacjenci czekają ponad dwa lata.
Mniejsze są kolejki w pediatrii: np. do neurochirurga dziecięcego nie czeka się już 6 miesięcy, lecz dwa. Dwukrotnie szybciej można też usunąć migdał dziecku – „już” po 4 miesiącach od rejestracji. A w ortopedii czas jest krótszy o miesiąc, jednak wynosi 13 i pół miesiąca.
Na utrudniony dostęp do specjalistów i zabiegów zwracali uwagę także autorzy opublikowanego w zeszłym tygodniu europejskiego rankingu usług zdrowotnych Euro Health Consumer Index. Mówi o małej liczbie lekarzy w Polsce. Z drugiej strony pacjenci przewlekle chorzy są wysyłani do specjalistów, w efekcie czego do niektórych kolejki są liczone w miesiącach.
Kto jest winny takiej sytuacji? Nieco absurdalnie tłumaczy to Narodowy Fundusz Zdrowia. Zdaniem NFZ winni są... pacjenci. Chorzy najczęściej zapisują się w kilku miejscach naraz, sztucznie powiększając kolejki. – Po wybraniu jednego powinni poinformować pozostałe, że rezygnują – mówi Wanda Pawłowicz, rzeczniczka mazowieckiego oddziału NFZ.
Zdarza się, że placówki niepubliczne, które mają podpisywane kontrakty z NIZ, nie wykorzystują pełnej puli pieniędzy. Tak się dzieje np. w okulistyce. Powód? Często wolą, by pacjenci korzystali z ich prywatnej oferty, podają więc odległe terminy usług.
Co gorsze, od lipca sytuacja może się pogorszyć. Część lekarzy bowiem zapowiada, że nie podpisze nowych umów, które upoważniają ich do wystawiania recept. Protestują w ten sposób przeciw karom, które im grożą za przepisanie leku osobie nieuprawnionej (przepis ten po protestach zniknął z ustawy refundacyjnej, jednak wrócił w umowach z NFZ). Oznacza to, że pacjenci, którzy będą chcieli otrzymać leki, będą mieli znowu mniejszy wybór. A kolejki będą rosnąć, pogłębiając degrengoladę w polskim zdrowiu.