Na czym polega jej odmienność? Tajemnica tkwi głównie w osobie autora. Tobiasz Maliński jest inwestorem dość młodym, bo grubo przed trzydziestką, który inwestuje, odkąd skończył lat 19. Czyli nie tak znowu długo. Już to odróżnia go od innych autorów polskich poradników, którzy (jak choćby recenzowany tu niedawno Maciej Samcik, autor książki „Jak pomnażać oszczędności”) zazwyczaj pamiętają jeszcze początki warszawskiej giełdy.
Tę słabość Maliński potrafi przekuć jednak w zaletę. W książce widzimy bowiem odważnego młodego człowieka, który w czasie, gdy jego rówieśnicy szli pewnie na pierwsze praktyki zawodowe w bezdusznych korporacjach, założył sobie rachunek maklerski i wziął przyszłość w swoje ręce. A nie były to już szalone lata 90., gdy polska giełda i system bankowy dopiero się kształtowały. Maliński stanął wobec rynku okrzepłego, uzbrojonego w tysiące ekspertów finansowych, którzy każdym swoim słowem zdają się mówić: Młody człowieku, to zabawa nie dla ciebie, oddaj nam lepiej swoje pieniądze, a my je zainwestujemy lepiej i skuteczniej.
Reklama
Maliński nie poszedł na taki układ. Wziął ze swoich studiów ekonomicznych to, co może mu się w inwestowaniu przydać, a resztę odrzucił. Przeczytał parę dobrych książek. I szybko połapał się, że wielu doradców finansowych wie... mniej od niego. Zaczął więc po swojemu czytać sprawozdania finansowe spółek giełdowych. Nauczył się odróżniać te niedoceniane od tych przewartościowanych. Słowem, stworzył własny unikalny system inwestowania, który nie tylko działa, lecz także sprawia mu dużo radości. Zdanie „gdy zagłębiam się w sprawozdanie interesującej spółki, czuję się jak detektyw na tropie” to chyba jedna z najpiękniejszych pochwał inwestowania, jakie kiedykolwiek słyszałem. I właśnie te fragmenty stanowią o wyjątkowości tej książki.
Nie chodzi oczywiście o to, żeby strategię Malińskiego kopiować. Prawdziwą wartością poradników inwestorskich jest przecież zazwyczaj nie wiedza w nich zawarta, lecz raczej inspiracja do wzięcia się z giełdą za bary. Oczywiście każdy z autorów takich książek mówi czytelnikowi: Spróbuj, parkiet jest przecież dla ludzi! Ale paradoksalnie, gdy czytamy to zdanie w setnym apokryfie opatrzonym nazwiskiem Warrena Buffeta (apokryfie pisanym pewnie przez jego ghost writera), budzi ono poważne wątpliwości. Maliński, który autentycznie i z wigorem pokazuje nam swoją drogę, przemawia do mnie bardziej niż dobre, ale już tyle razy powtarzane rady czarodzieja z Omaha.
Książka ma też niestety pewne niedoróbki. Zwłaszcza w pierwszej części autor nieznośnie długo krąży wokół tematu, zamiast od razu przejść do sedna. Potrzeba mu z górą 60 stron (jedna czwarta całej objętości!), by powiedzieć coś, co można zapisać w dwóch zdaniach. A mianowicie: Inwestowanie nie jest skomplikowane. Ci, którzy tak twierdzą, wietrzą swój własny interes w tym, by każdy z nas w to uwierzył.
Kto przetrwa te – momentami mało ożywcze – wywody, nie będzie zawiedziony. Ostateczną wartością finansowego poradnika jest przecież jego użyteczność. A rad Maliński czytelnikowi nie szczędzi. Dla wytrwałych ma jeszcze blog, klipy na YouTubie i e-mailową szkołę inwestowania. Dużo dobrej roboty, którą godzi się w tym miejscu dostrzec i docenić.