Jednak niektóre z nich są tak kuriozalne, że człowiek nie wie, czy bardziej wypada mu się śmiać, czy płakać. A ręka sama szuka noża, aby… No, ale dajmy spokój tym krwawym marzeniom. Choć trudno się od nich opędzić, kiedy się słyszy, że uczelnie, zatrudniając wykładowców do projektów współfinansowanych przez Unię Europejską (dotyczy to w dużej mierze choćby priorytetowych dla gospodarki kierunków zamawianych), powinny organizować przetargi. I głównym kryterium przy wyłanianiu ich zwycięzcy ma być cena.
Tak właśnie.
I jak tu nie być zgryźliwym? Jak nie napisać, że wkrótce w naszych szkołach wyższych będą wykładać chińscy robotnicy z COVEC (to ta sama firma, która najpierw wygrała cena przetarg na budowę A2, a potem w niesławie zeszła z placu budowy). A może przetarg wygra ekipa z Ryanaira? Też mają niezłą wprawę w cięciu kosztów.
Można i trzeba się nad tym pomysłem poznęcać i powyzwierzać. Tyle ze w gruncie rzeczy problem jest śmiertelnie poważny. Z jednej strony dotyczy jakości kształcenia, a więc bezpośrednio przekłada się na przyszłość nas i naszej ojczyzny (przepraszam za pewien patos, ale czasem bywa on konieczny). Druga, równie ważna rzecz to taka, że pisanie głupiego i nieodpowiedzialnego prawa powoduje, że nawet jeśli uda się przez przypadek stworzyć czasem jakiś mądry przepis, i tak nikt go nie traktuje poważnie. Już teraz eksperci doradzają, w jaki sposób uczelnie mogą ominąć paragraf o organizowaniu przetargów i zatrudniać tych ludzi, których by chciały.
Transparentność w wydawaniu darowanych pieniędzy to ważna sprawa. Ale nie może być doprowadzona do absurdu, jak w tym przypadku. Efekty są bowiem przeciwne do zamierzonych. Czytaj: ustawianych jest mnóstwo przetargów. No bo co, bo zawsze się tak robi.