Określa się panem mianem inwestora kontrariańskiego. Co to właściwie znaczy?
Inwestowanie wbrew rynkowym trendom, przekonaniom, modzie. Rynki mają swoją dynamikę, a inwestorzy – tendencję stadną. Według tej zasady wszyscy niedawno inwestowali w serwisy społecznościowe, a teraz szeroko pojęty rynek mobilny. Nie ulegam takim trendom. Inwestuję w projekty, którym dziś nikt nie daje szans, bo nie dają szansy na szybki zysk. By stosować tę strategię, trzeba być cierpliwym.
Jakie inwestycje w portfelu funduszu najbardziej spełniają założenia takiej strategii pójścia pod prąd?
Może nim być Nexant. Pięć lat temu zaczął się boom na odnawialne źródła energii. Ja pomyślałem inaczej: nieważne, z jakich źródeł będziemy czerpać energię, bo one i tak mogą być niewystarczające. Zamiast tego trzeba się skoncentrować na rozwiązaniach pozwalających oszczędzać energię. Dlatego zainwestowaliśmy w firmę, która takie rozwiązania wspiera i dostarcza. Z kolei przed trzynastoma laty, gdy pękła bańka internetowa, inwestorzy odwrócili się od spółek zajmujących się budową infrastruktury internetowej. A my zainwestowaliśmy właśnie w taką spółkę, bo wierzyłem, że z czasem takie inwestycje się zwrócą. I okazuje się, że mieliśmy rację.
Reklama
Podczas EFNI w Sopocie weźmie pan udział w dyskusji na temat oczekiwań biznesu wobec uniwersytetów przyszłości. Co – jako inwestor idący pod prąd – odpowiedziałby pan na pytanie, czy uniwersytety są w ogóle potrzebne?
Że tak, choć zupełnie inne niż dotychczas. Choć na rynku powstaje coraz więcej internetowych projektów edukacyjnych, sami w takie inwestujemy, to internet nie zastąpi uniwersytetu jako miejsca, w którym spotykają się ludzie i mogą zyskać istotne we współczesnym świecie umiejętności społeczne i praktyczne. By tak było, uczelnie muszą oprócz przekazywania teorii przygotowywać młodych ludzi do rozwiązywania zadań i wyzwań, przed którymi stoi biznes. Nie obejdzie się więc bez dialogu.
Czy uczelnie i biznes nie mają z natury rzeczy sprzecznych interesów?
Mają, ale tak być nie musi. Najlepszym przykładem jest Dolina Krzemowa i Uniwersytet Stanforda. Uczelnia jest intelektualnym zapleczem dla firm, które są tam zakładane nie tylko przez studentów, lecz także samych profesorów. Dzieje się tak dlatego, że kadra ma kontakt z biznesem i rozumie jego potrzeby. Nie wiem, dlaczego nie udało się tego zrobić w Cambridge czy na Harvardzie. Obecna pozycja Stanforda to efekt polityki otwartości na najzdolniejszych ludzi z całego świata, którzy zaczęli tam przyjeżdżać czterdzieści lat temu, a z czasem stworzyli pewien ekosystem, w którym powstają nowe projekty. Poza USA drugim krajem, w którym istnieją podobne warunki, jest Izrael. Młodzi ludzie studiują tam na kilku uczelniach technicznych, potem obowiązkowo idą do wojska, gdzie zawiązują ważne znajomości, a potem napędzani przez przedsiębiorczego ducha tego narodu zakładają firmy i wymyślają nowe rzeczy. By powstały podobne miejsce gdzie indziej, na przykład w Polsce, potrzebne jest właśnie połączenie tych kilku rzeczy: przedsiębiorczości, wiedzy, zaufania i kapitału, który będzie wspierał nowe projekty.
Arjun Gupta pełni funkcję chief believer w TeleSoft Partners, firmie venture capital zarządzającej aktywami wartości ponad 625 mln dol. TeleSoft pomógł rozwinąć 61 firm, z których 37 trafiło na giełdę lub zostało sprzedanych. Magazyn „Forbes” umieścił Arjuna Guptę na liście Top 100 inwestorów sektora nowych technologii.
ikona lupy />
Arjun Gupta, założyciel funduszu TeleSoft Partners Materiały prasowe / DGP