UE od czterech lat walczy z kryzysem i niewiele z tego wynika.
Jednak tematy, które były dyskutowane podczas tych wszystkich kluczowych szczytów, wcześniej się nie pojawiały. Choćby debata o tym, czy powinniśmy budować federację europejską, posiadać wspólny budżet, emitować euroobligacje. Cztery lata temu koncepcja sfederowania Unii była tematem tabu. Teraz jest to pomysł zdobywający zwolenników. Przekazuje się więcej uprawnień EBC, przygotowuje się unię bankową. Pozornie nic się nie zmieniło, ale jeśli przyjrzeć się głębiej rozmowom między przywódcami UE, widać pewien dryf w stronę nowych pomysłów na Unię.
Ale nie da się do nich przekonać wszystkich. Wielka Brytania nie poprze federalnej Europy.
Londyn to jedyna stolica, która będzie na serio oponować. Nawet teraz brytyjski premier wspomina o referendum. Nie znamy pytania, które miałoby być zadane, ale mniej więcej znamy odpowiedź. Brytyjczycy zagłosują za wyjściem ze Wspólnoty bądź ograniczeniem uczestnictwa w niej. To ich problem. Nie zdają sobie sprawy, jak silnie ich gospodarka jest uzależniona od kontynentu. Wciąż żyją dawną sławą. Unia jednak przetrwa bez Wielkiej Brytanii. Nie jestem prorokiem, ale gdybym miał pokusić się o przewidywanie optymalnej przyszłości, wolałbym, by Brytyjczyków w Unii zastąpili Turcy.
Reklama
Skoro rozmawiamy o możliwych przetasowaniach w składzie UE – co dalej z Grecją? Chyba musi opuścić przynajmniej strefę euro.
Ale Grecy nie chcą porzucać euro. A wyrzucić ich nie można. Zresztą konsekwencje wyjścia byłyby gorsze niż pozostania. Teoretycznie plan polegałby na tym, że po przywróceniu drachmy i jej dewaluacji eksport by wzrósł i wszystko wróciłoby do normy. Argentyna pokazała nam, że to tak nie działa. Grecja nie ma na razie czego eksportować, sprzedaje jedynie usługi turystyczne. A skoro tak, nie miałaby z czego spłacić długów, których wartość po dewaluacji skoczyłaby trzy- czy czterokrotnie. To oznaczałoby bankructwo z dramatycznymi konsekwencjami dla całej Europy, ze szczególnym uwzględnieniem francuskich i niemieckich banków. Europa musi żyć z Grecją i mieć nadzieję, że władzom tego kraju udadzą się reformy.
Wciąż mówi się, że trzeba lepiej wyregulować rynki finansowe czy sektor bankowy. Ale w ostatnich miesiącach mieliśmy serię okołobankowych skandali – od przypadków insider tradingu po manipulowanie LIBOR. A więc większa liczba regulacji nic nie dała?
Bankierzy są chciwi jak wszyscy ludzie i jeśli pojawia się przed nimi okazja do zarobienia, wykorzystują ją. Nie sądzę, by regulacje były właściwą drogą. Rynki finansowe już są przeregulowane. Powinniśmy skupić się na przejrzystości i większej konkurencji. Rynki finansowe są kontrolowane przez bardzo ograniczoną liczbę wielkich banków i instytucji finansowych. To oligopol, który powinien zostać złamany. Nawet poprzez przymusowy podział wielkich firm, jak to się stało w USA z telekomunikacyjnym koncernem AT&T w latach 80. czy z firmami energetycznymi w bliższej przeszłości. To nie dotyczy tylko banków, Microsoft w pewnym stopniu też jest zbyt duży. Konkurencja musi zostać zwiększona tak, aby przy okazji pozbyć się banków zbyt dużych na upadek. Jeśli zaś chodzi o przejrzystość, w tak skomplikowanym systemie mamy problem z prawidłową oceną ryzyka. Można poprawić tę sytuację, dopuszczając ludzi z zewnątrz do rad nadzorczych firm tworzących derywaty. EBC, Bank Anglii czy Fed powinny mieć prawo delegowania do nich niezależnych obserwatorów.
Jaka będzie przyszłość idei? Są nowe prądy, lewicowy ruch Occupy, prawicowa Tea Party w USA, ruchy federalistyczne w Europie.
To trudne pytanie, ale idee, które pan wymienił, nie są wcale nowe. To zawsze jest coś pomiędzy dużym i małym, globalnym i lokalnym. Jean-Jacques Rousseau mówił, że republika powinna być mała, bo duże państwo unicestwia demokrację. Inni twierdzili, że tylko duży organizm może poradzić sobie z problemami agresji i nacjonalizmów. Mamy więc Bawarię, Szkocję i Katalonię, które idą za Rousseau i coraz częściej myślą o budowie własnej, małej republiki. Pomysł federacji czerpie z drugiego prądu, także wywodzącego się z XVIII w. Według mnie nie ma sprzeczności między globalizmem a lokalizmem. W USA są bardzo silne stany i wspólnoty lokalne przy silnej federacji. Podobny model panuje w Szwajcarii. Muszę natomiast wrócić do słabości wizji w Europie. W latach 50. i 60. istniała definicja tego, czym miałaby być Europa: strefą wolnego handlu. Teraz nie wiemy, dokąd zmierzamy. Politycy są jak strażacy biegający od jednego pożaru do drugiego. I pojawienie się sztucznych debat o niepodległej Katalonii czy wyrzucaniu Grecji z UE wynika właśnie z braku wizji. Ludzie nie lubią ideowej pustki. Jest jednak jedna ważna rzecz: nikt na poważnie nie proponuje powrotu do socjalizmu. Nie robi tego nawet prezydent Hollande.
Może zbyt wielu ludzi pamięta socjalizm na Wschodzie?
Wy mieliście sowiecką okupację, my tylko Mitterranda (śmiech), ale tak czy inaczej nikt nie chce do tego wracać. To napawa optymizmem.
ikona lupy />
DGP
ikona lupy />
Wielka Brytania / ShutterStock