Rynek zabezpieczeń się odbudowuje, ale daleko mu jeszcze do stanu sprzed kryzysu. Załamanie na rynku walutowym na przełomie 2008 i 2009 r. doprowadziło do ogromnych strat w firmach, które stosowały opcje walutowe – jeden z instrumentów zabezpieczających przed zmianą kursu. Strata na działalności finansowej przedsiębiorstw głównie w wyniku ujemnej wyceny kontraktów opcyjnych w I kw. 2009 r. według GUS wyniosła 10,2 mld zł. Efekt: rynek instrumentów zabezpieczających drastycznie się skurczył. W 2011 r. średnie dzienne obroty na nim były na poziomie 573 mln dol. – o ponad połowę mniej niż w 2008 r.
W 2012 r. obroty były większe, ale nieznacznie. Wskazują na to bankowcy, którzy zajmują się walutowymi instrumentami pochodnymi. Mikołaj Bąk, dyrektor sprzedaży bankowości transakcyjnej i rynków finansowych w Raiffeisen Banku, twierdzi, że liczba klientów wzrosła o kilkanaście procent. Wzrost zauważa też Maciej Czerwiński z departamentu sprzedaży rynków finansowych BRE Banku.
Po wybuchu kryzysu rynek zabezpieczeń malał z dwóch powodów. Pierwszy: wyszli z niego ci, którzy na instrumentach służących do zmniejszania ryzyka walutowego próbowali spekulować. To właśnie oni generowali większość obrotu na opcjach walutowych (w 2008 r. było to ponad 750 mln dol. dziennie, teraz jest niewiele ponad 100 mln dol.). Drugi powód: złoty w wyniku kryzysu wyraźnie stracił na wartości, co zniechęcało eksporterów do kupowania zabezpieczeń. Starali się oni ograniczać ryzyko walutowe przede wszystkim wtedy, gdy silny złoty zmniejszał opłacalność eksportu.
Na razie firmy ciągle są bardzo ostrożne w stosowaniu zabezpieczeń. Najczęściej wybierają metodę najprostszą, czyli kontrakt forward. To umowa na dostawę waluty określonego dnia po ustalonej z góry cenie. W odróżnieniu od opcji kontrakt forward trzeba wykonać. Opcja to raczej prawo do otrzymania lub sprzedania waluty na określonych warunkach w czasie trwania umowy, z którego nie trzeba korzystać. Ale za opcję jej nabywca musi zapłacić jej wystawcy premię. Forward jest bezpłatny.
Reklama
Według Macieja Czerwińskiego rynek zabezpieczeń przed ryzykiem kursowym powinien nadal delikatnie rosnąć, choćby dlatego, że rynkowy kurs złotego powoli zbliża się do kursu opłacalności eksportu. Według ostatniego raportu NBP to ok. 3,9 zł za euro (na rynku euro kosztuje ponad 4 zł). O popularności transakcji zabezpieczających będą też decydować bieżące notowania złotego. – Gdy jest duża zmienność, przedsiębiorca na co dzień dostrzega ryzyko kursowe, jest bardziej czujny, ma większą skłonność do stosowania zabezpieczeń – ocenia ekspert BRE Banku.
Teraz jest na odwrót: stabilizacja kursu spowodowała spadek zainteresowania zabezpieczeniami pod koniec roku. Mirosław Budzicki, analityk w biurze strategii rynkowej PKO BP, dodaje, że reagowanie na bieżącą sytuację na rynku – zamiast stosowania przemyślanej strategii – to błąd. Bo w tak niepewnych czasach jak obecnie sytuacja rynkowa może się zmienić radykalnie w bardzo krótkim czasie. – Ostatni kryzys pokazał, jak szybko może zmienić się sytuacja na rynku. W jednej chwili rentowny kontrakt może się stać nierentowny – mówi.