Prawdopodobnie około 1890 r. po raz ostatni Chiny były największą gospodarką świata. Trwał wówczas powolny rozkład imperium, które pod rządami dynastii Qing oddawało coraz więcej przywilejów zachodnim mocarstwom. Fotel globalnego lidera przejmowały Stany Zjednoczone, korzstające ze zdobyczy rewolucji przemysłowej, powiewu nowych idei politycznych, korzystnego położenia geograficznego i masowej imigracji Europejczyków.
Teraz Chiny mają szansę stać się ponownie największą gospodarką świata, a jeżeli obecne trendy się utrzymają, to w przeciągu dwóch dekad ich dominacja może być większa niż kiedykolwiek w erze nowożytnej. Gdyby tak się stało, miałoby to trudne do przecenienia konsekwencje ekonomiczne, geopolityczne, kulturowe itd. Możliwe, że wzrost nowego imperium byłby jednym z najważniejszych procesów współczesnego świata. Kluczowe zatem jest pytanie, czy obecne trendy się utrzymają. Są pewne przesłanki, by sądzić, że może się tak wydarzyć.
Zasadniczo najlepszym sposobem, żeby odpowiedzieć na pytanie, jaka może być przyszła ścieżka rozwoju Chin, jest porównanie obecnych osiągnięć tego kraju z podobnymi przypadkami z przeszłości. To ułomny, aczkolwiek chyba najlepszy dostępny sposób długookresowego prognozowania. Najlepiej jest porównywać z innymi krajami regionu, gdyż są one najczęściej podobne pod względem kultury, mentalności, struktury społecznej itd.
W Azji jest tylko pięć krajów, którym udało się osiągnąć podobne tempo wzrostu co Chinom przez dłuższy okres czasu. Są to Japonia, Korea Południowa, Tajwan, Hongkong i Singapur. Każdy z tych krajów przez kilkadziesiąt lat utrzymywał średnie tempo wzrostu PKB per capita przekraczające średnio 5 proc. rocznie, co jest ewenementem w historii świata. Każdy z wymienionych wszedł do grona najbardziej rozwiniętych krajów świata, co nie udało się nikomu innemu spoza kręgu cywilizacji zachodniej. Ewidentnie w Azji tkwi jakiś pierwiastek postępu.
Reklama
Czy Chiny dołączą do tego grona? Już w tym momencie wypadają lepiej. Każda z pięciu wspomnianych gospodarek rozwijała się bardzo szybko do momentu osiągnięcia PKB per capita na poziomie ok. 4,5–5,5 tys. dol., a następnie wkraczała w dwu-, trzyletni okres zastoju. Nie może być przypadkiem, że taki przystanek notowały wszystkie wspomniane kraje, ponieważ działo się to w różnych momentach historycznych i kontekstach globalnych.
Chiny uniknęły tego okresu stagnacji. Osiągnęły poziom 7,5 tys. dol. PKB per capita niemal bez żadnego postoju – dopiero 2012 r. przyniósł obniżenie tempa wzrostu, ale wiele wskazuje na to, że był to epizod przejściowy. Chinom przejście z poziomu 3 do 7,5 tys. dol. zajęło dekadę, wspomnianym pięciu tygrysom średnio 14 lat. Jest to tym bardziej imponujące, że Chiny to kraj gigantyczny, w którym trudno osiągnąć szybki rozwój dzięki inwestycjom kilku firm, jak np. w Korei Południowej, gdzie sam Samsung odpowiada aż za 20 proc. całego eksportu. Z drugiej strony należy pamiętać, że Chinom jest pod pewnymi względami łatwiej, gdyż etap industrializacji przechodziły w okresie globlanego boomu gospodarczego i otwierających się bram globalizacji.
Co będzie dalej? Jeżeli Chiny będą dalej podążały ścieżką wytyczoną przez inne azjatyckie tygrysy, wówczas w ciągu niecałej dekady wyprzedzą Stany Zjednoczone jako największa gospodarka świata, a w ciągu dwóch dekad osiągną absolutny prymat, nieporównywalny z żadną inną potegą w historii świata. Oprócz własnej historii. Między XVI a XIX wiekiem imperium odpowiadało za ok. 30 proc. globalnego PKB, a do XVII wieku było niewątpliwie liderem postępu w dziedzinie technologii, co można wywnioskować po szacunkach produktywności z tamtego okresu. Nie śmiem zadać pytania, jakie mogą być konsekwencje geopolityczne i militarne powrotu tamtego stanu rzeczy w obecnych warunkach?
Czy taki scenariusz jest możliwy? Historyczne porównania sugerują, że absolutnie tak. Jeżeli udało się Japonii, Korei, Tajwanowi, Hongkongowi i Singapurowi, dlaczego Chiny miałyby wytyczać gorsze szlaki, skoro na pierwszych etapach mają lepsze wyniki. Model rozwoju jest podobny – oparty na eksporcie, przy jednoczesnej wysokiej ingerencji państwa w ochronę rynku wewnętrznego przed konkurencją – podobnie jak uwarunkowania kulturowe, czyli dyscyplina pracy i przywiązanie do hierarchii wyrosłe z konfucjonizmu.
Jednocześnie w samych Chinach toczy się gorąca debata na temat zagrożeń, które mogą zatrzymać chiński cud w połowie drogi. Jeżeli ktoś myśli, że za Wielkim Murem debaty intelektualne są ograniczone do minimum, wielce się myli. Otwarcie zadawane są pytania, jakie powinno być tempo liberalizacji rynków i systemu politycznego, w jaki sposób wyprowadzić gospodarkę z trudnego do utrzymania boomu inwestycyjnego w kierunku bardziej zrównoważonego modelu opartego na konsumpcji, jak ograniczać korupcję i przenikanie się interesów politycznych z biznesowymi. W Chinach wielu naukowców i polityków zdaje sobie sprawę, że utrzymać 1,3 mld ludzi na ścieżce szybkiego rozwoju to nie to samo, co zadbać o to w znacznie mniejszych państwach jak Korea, Tajwan itd. Zdają sobie też tam sprawę, że oprócz malutkiego Singapuru żaden kraj w historii nie osiągnął wysokiego poziomu rozwoju bez liberalizacji systemu politycznego. Jednocześnie dość powszechna jest nieufność wobec zachodnich modeli liberalizmu.
Brytyjski publicysta Mark Leonard wydał ostatnio wyjątkowo ciekawą książkę „China 3.0”, dostępną za darmo na stronie internetowej thinktanku European Council on Foreign Relations. Jest to zbiór esejów chińskich intelektualistów na temat wyzwań stojących przed ich krajem. Leonard pisze we wstępie: „Wielu ma poczucie, że nadchodzą radykalne zmiany, na skalę rewolucji komunistycznej 1949 r. czy prorynkowej 1979 r. Jednak w odróżnieniu od tamtych przemian, tym razem trudno znaleźć globalny model, za którym Chiny mogłyby podążyć (...). Chiny znalazły się na nierozpoznanych wodach”. Czy z tych wód wypłynie imperium?