Zakładanie firmy jest do bani. Gdy podejmujesz decyzję o rozkręceniu własnego biznesu, to jest tak, jak gdybyś właśnie został zmobilizowany i skierowany na front. Co w tym może być przyjemnego? – pyta Paul Graham. Retorycznie. Z pewnością wiele osób te słowa mogły zmrozić, a nawet zniechęcić do wzięcia losu we własne ręce. Ale spokojnie: nie jest zawodowym narzekaczem, on chce cię uzbroić do walki.
Od 2005 r. Paul Graham kieruje funduszem inwestycyjnym o jakże wdzięcznej nazwie Y Combinator (Operator Paradoksalny), którego jedynym zadaniem jest pomaganie młodym ludziom w zakładaniu własnych firm. Jednak jego przedsięwzięcie wymyka się tradycyjnej definicji anioła przedsiębiorczości. Fakt, daje obiecującym biznesmenom pieniądze na rozruch w zamian za udziały (w nadziei, że firma odniesie sukces, a on będzie mógł spieniężyć warte krocie walory), organizuje dla nich spotkania z doświadczonymi menedżerami, uczy podstawowego poruszania się w branży nastawionej na zysk. Wszystko po to, by z tej wojny, na którą idą z własnej woli, wrócili z tarczą.

Eksperyment

Ale jest jedno ale. W odróżnieniu od innych aniołów nie rzuca od razu swoich pupili na głęboką wodę, tylko sprawuje nad nimi opiekę do czasu, aż okrzepną. – Bo najgorsze na samym początku jest poczucie zagubienia i osamotnienia. Bo gdy masz problem i chcesz go z kimś przegadać, to z kim masz to zrobić? Wokół ciebie nie ma nikogo albo są wyłącznie dopytujący się o zysk inwestorzy – opowiadał kilka lat temu Matt Bezina, jeden z wybrańców Grahama, który wcześniej poznał od podszewki inne fabryki talentów.
Reklama
To dość specyficzne jak na nasze czasy podejście do biznesowej materii, bo nacechowane spokojnym oczekiwaniem na sukces, sprawiło, że Graham dorobił się przydomka „ojca chrzestnego”, bo ludzie, którym pomógł, cały czas mają z nim kontakt, a nawet wzajemnie sobie pomagają. Bo są z jednej stajni. Oni, jak mówi się w branży, stali się mafią z Doliny Krzemowej.
48-letni Paul Graham przyciąga młodych nie tylko dlatego, że jest „ojcem chrzestnym”. Jest dla nich ikoną, osobą, której można ufać i której rad warto słuchać – bo doświadczył tego, z czym oni się zmagają. Bo jest magistrem informatyki oraz malarzem (ukończył Rhode Island School of Design i Accademia di Belle Arti we Florencji). Bo zanim uruchomił Y kombinator, założył Viaweb, internetową firmę pomagającą sklepom w rozpoczęciu sieciowej sprzedaży. W 1998 r. (jeszcze przed pęknięciem bańki internetowej) został wraz z nią kupiony przez Yahoo! za 49 mln dol. Wówczas była to spora suma, dziś na jej wysokość zareagowalibyśmy niemal tak samo, gdy w ubiegłym roku Facebook przejął Instragram za okrągły miliard dolarów. Po odejściu z tego giganta (Yahoo! straciło na znaczeniu dopiero w ostatnich latach) został eseistą, blogerem, stworzył nowy język komputerowy oraz napisał jeden z najpopularniejszych algorytmów dla filtrów spamu w naszych skrzynkach mailowych. – Jest niezwykle utalentowany i, jak każdy człowiek takiego pokroju, nieprzeciętnie inteligentny. Oraz odrobinę arogancki – mówią ci, którzy go znają.
I wtedy wraz z grupą znajomych wpadł na pomysł pewnego eksperymentu. – A gdyby tak grupkę młodych uzdolnionych osób, już z pomysłem na biznes, choć nie do końca skonkretyzowanym, zamknąć na dwa tygodnie w jednym pomieszczeniu, karmić jedynie jedzeniem z puszek i obserwować, co się wydarzy – wspomina po latach. Efekt był co najmniej zdumiewający: doświadczalne króliki (w projekcie wzięli udział ochotnicy) szybko się zorganizowały, podzieliły rolami, napisały biznesplan i po powrocie na wolność założyły firmę. Skoro udało się raz, dlaczego nie robić tego na skalę przemysłową? I tak powstał Y Combinator. Nawiązanie do operatora paradoksalnego nie jest przypadkowe: w matematyce (niech matematycy wybaczą mi to uproszczenie) to funkcja, która tworzy inne funkcje. Y Combinator to firma, która tworzy inne firmy.
Od samego początku fundusz postawił na inne wartości niż reszta inwestorów działających w Dolinie Krzemowej. – Dla mnie najważniejszy jest pomysł, stopa wzrostu jest ważna, ale nie najważniejsza – tłumaczy Graham. By zniechęcić do udziału w programie spekulantów – którym zależy wyłącznie na jak najszybszym rozkręceniu firmy, by potem równie szybko z zyskiem ją odsprzedać, nie martwiąc się ani o jej przyszłość, ani o włożone w nią pieniądze – ograniczył wysokość przyznawanych grantów: jednoosobowy start-up może liczyć na 14 tys. dol. To powoduje, że trafiają do niego ludzie, którzy chcą swoją przyszłość związać z wymyślonymi firmami, którzy gotowi są się uczyć i, choć nikt z nich o tym nawet nie myśli, ciężko pracować.

Operator paradoksalny

Mimo tych dość twardych warunków Y Combinator nie narzeka na brak chętnych: na każdy z dwóch organizowanych każdego roku kursów otrzymuje ponad tysiąc zgłoszeń. Z tej puli wybieranych jest 80 szczęśliwców. Jak podliczyli skrupulatni badacze amerykańskiej inwestycyjności: fundusz Grahama w ciągu jednego roku pomaga większej liczbie firm niż tradycyjny fundusz venture capital w ciągu dekady. A co z trafnością wyborów? Ok. 20 proc. firm upadło, co potwierdza skuteczność jego sita weryfikacji. Pozostała część działa. W dużej mierze nie są to wielkie gwiazdy drugiej internetowej rewolucji, choć o kilku stało się już głośno: Airbnb, Scribd, Dropbox, reddit, Disqus czy Xobni i Loopt.
Ostatnie zawirowanie gospodarcze na świecie oraz – co dla niego ważniejsze – słabe wyniki finansowe Facebooka, Twittera, Groupona czy Zyngi, mających być końmi pociągowymi przedsiębiorczości XXI wieku, nie nadszarpnęły zaufania Paula Grahama do internetowej rewolucji. W swoim domu w kalifornijskim Mountain View (dom jest zarazem biurem) wciąż przyjmuje tłumy entuzjastów nowych technologii i kandydatów na przedsiębiorców. Nieustannie powtarza im, że jest przekonany, iż sieć jest i będzie motorem zmian, tylko trzema mieć dobry pomysł. – Często pytają mnie ludzie, czy na rynku nie działa zbyt wiele firm mających związek z internetem. Często używają przy tym stwierdzenia, że rynek jest już nasycony. Nic takiego. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach może powiedzieć, że po wynalazku Gutenberga na rynku działa zbyt wiele przedsiębiorstw mających związek z drukiem – mówi.
ikona lupy />
Paul Graham / Dziennik Gazeta Prawna