Ale amerykańscy urzędnicy po cichu pracowali i wypracowali: w poniedziałek agencja ratingowa Standard & Poor’s poinformowała, że Departament Sprawiedliwości ma zamiar wytoczyć przeciwko niej cywilny pozew, który będzie dotyczył roli S&P w budowie spekulacyjnej bańki na rynku nieruchomości. A dokładnie chodzi o ratingi nadawane przez agencję papierom CDO (pozwalającym na sekurytyzację np. obligacji, które z kolei służyły sekurytyzowaniu jakichś innych aktywów, dajmy na to kredytów na nieruchomości). W latach 2006–2007, czyli w szczycie boomu, na rynek trafiły papiery CDO o wartości mniej więcej biliona dolarów, teraz wartość emisji jest o jakieś 90 proc. mniejsza.
Standard & Poor’s jako jedyna z trzech głównych agencji ratingowych zdecydowała się na zabranie rządowi USA najwyższej oceny wiarygodności kredytowej. Obniżka nastąpiła w sierpniu 2011 r.
Ale przecież proces będzie nie za niższy rating dla kraju, tylko za zbyt wysokie oceny trefnych, jak się okazało, papierów, których podstawą były hipoteki. Według „The Wall Street Journal” agencja próbowała ułożyć się z prokuraturą. Negocjacje miały trwać cztery miesiące. Tyle że skończyły się niczym, bo Departament Sprawiedliwości chciał odszkodowania w wysokości ponad miliarda dolarów, a to zagroziłoby przyszłości agencji. Nic dziwnego, że w poniedziałek, gdy „WSJ” podał informację o planowanym pozwie, akcje The McGraw-Hill Companies, która jest właścicielem agencji ratingowej, straciły na wartości 14 proc.
Gdyby urzędnikom udało się wygrać z agencją, zapewne w sądach zaraz ustawiłaby się kolejka chętnych do powtórzenia tego sukcesu. W końcu straty poniósł nie tylko rząd, ale i inwestorzy kupujący trefne aktywa (właściwie kolejka już jest: w samych Stanach Standard & Poor’s ma dwa procesy wytoczone przez władze stanowe, z pozwem przeciwko agencji wystąpiło kilkanaście australijskich miast i jesienią ubiegłego roku sąd orzekł na ich korzyść, za kilka miesięcy przed nowojorskim sądem ma rozpocząć się inny proces – wytoczony przez jeden z banków z rejonu Zatoki Perskiej).
Reklama
S&P broni się, że rządowy pozew byłby „zupełnie nieuzasadniony i pozbawiony podstaw” i że sami przedstawiciele rządu mówili w 2007 r., że już wtedy widoczne problemy na rynku kredytów subprime, czyli o podwyższonym ryzyku, były do opanowania. Czy taka obrona okaże się wystarczająca? Na razie agencja może liczyć na wsparcie dziennikarzy i komentatorów, którzy dziwią się, że rząd bierze na widelec tylko Standard & Poor’s, a dwóch pozostałych członków wielkiej trójki, czyli Moody’s i Fitcha – już nie. Nie wspominając o bankach inwestycyjnych, które tworzyły i sprzedawały śmieciowe papiery, zachwalając ich niski poziom ryzyka. Tasiemiec pod tytułem: „Kto powinien zapłacić za kryzys”, jest jeszcze daleki od zakończenia.