Będzie w piątek porozumienie w sprawie budżetu Unii na nadchodzące 7 lat?
Tego nie wiem. Ale jeśli porozumienie będzie, to wcale nie jestem przekonany, czy będzie się z czego cieszyć. Na razie rozmowy idą w bardzo złym kierunku. Przywódcy Unii szykują się bowiem do uchwalenia budżetu, który realnie będzie o wiele mniejszy niż do tej pory. I to znacząco mniejszy. W 2020 r. cofniemy się do stanu z 2005 lub 2006 r., a więc o jakieś 15 lat. A przecież w tym czasie był traktat z Lizbony, który przyznał Unii nowe kompetencje, był kryzys finansowy, który zmusił Unię do większej integracji finansowej, a teraz mamy marazm gospodarczy, który trzeba przełamać.
Parlament Europejski może porozumienie zawetować.
I tak właśnie się stanie. Od wielu miesięcy ostrzegaliśmy o tym przywódców Unii. Tym bardziej że nie uwzględniono naszych sugestii nie tylko co do wielkości budżetu, ale także sposobu jego finansowania przez podatek europejski oraz możliwości wprowadzenia w połowie 7-letniego okresu finansowania klauzuli rewizyjnej.
Reklama
I co wówczas?
Będziemy mieli kryzys polityczny, który zaszkodzi wszystkim. W 2014 r. będzie obowiązywać budżet z 2013 r. powiększony o wskaźnik inflacji. Tyle że w przeciwieństwie do rabatu brytyjskiego zniknie rabat Niemiec, Holandii, Austrii i Szwecji. Dlatego tym krajom zależy na porozumieniu.
Doszliśmy do tego punktu przez skąpstwo Camerona, Europa jest jego zakładnikiem?
Ja tego tak nie widzę. Anglicy zawsze chcą zrobić jak najmniej dla Europy. Ale można było spróbować ich odizolować. A tak się nie stało. Żaden przywódca Unii nie zaprotestował przeciwko radykalnym cięciom wydatków, jakie zaproponował Van Rompuy. W Parlamencie Europejskim szczególnie jesteśmy zawiedzeni postawą klubu przyjaciół spójności i samego Donalda Tuska. Sądziliśmy, że będzie bardziej stanowczy.
W okresie kryzysu presja na oszczędzanie jest ogromna.
My to rozumiemy. Dlatego już dwa lata temu zaproponowaliśmy wprowadzenie podatku europejskiego, jak choćby odpis 1 pkt proc. VAT na finansowanie Brukseli. Wówczas każdy z przywódców nie przystępowałby do tych negocjacji z punktu widzenia księgowego, który chce maksymalizować dochody własnego budżetu narodowego, bo ograniczenie budżetu UE nie przekładałoby się automatycznie na zmniejszenie składki danego państwa. Ale w Radzie UE nikt naszą propozycją się nie zainteresował.
Gdyby latem zeszłego roku prezes EBC nie uratował strefy euro przed rozpadem, zapewne presja na reformę systemu finansowania Unii byłaby większa.
Zgadzam się z tą oceną, bo Unia zawsze robiła postępy pod naciskiem wielkich kryzysów. Samego euro i traktatu z Maastricht by nie było, gdyby nie rozpad ZSRR i zjednoczenie Niemiec. W pewnym sensie Draghi się więc pospieszył. Ale pamiętajmy: jeśli konkurencyjność Europy się nie poprawi, na co potrzeba funduszy, to z mapy gospodarczej świata po prostu znikniemy.
Ależ to prezydent pana kraju, Francji, blokując cięcia we Wspólnej Polityce Rolnej, powoduje, że oszczędności w budżecie trzeba szukać w funduszach na rozwój i inwestycje jak „Connecting Europe”.
Hollande robi jak wszyscy inni: kieruje się wąską logiką księgową. I nie chodzi tu już nawet o interes francuskich rolników, którzy stanowią 2 proc. zatrudnionych, ale o transfery z Brukseli, które w przypadku Francji w 75 proc. pochodzą z polityki rolnej. O nic więcej w tym wszystkim nie chodzi.
W tych negocjacjach najwięcej do powiedzenia ma kanclerz Merkel. Ona także zachowuje się jak księgowa?
Tu mam pewne wątpliwości. Otóż pod koniec zeszłego roku w Berlinie pojawił się pomysł odrębnego budżetu dla strefy euro, który formalnie nigdy nie zniknął z agendy. Podejrzewam, że po wyborach w listopadzie Merkel będzie chciała właśnie z tego budżetu uczynić narzędzie wzrostu dla Europy i właśnie dlatego teraz zależy jej na małym budżecie całej UE. Ten nowy budżet będzie tak skonstruowany, aby Niemcy mogły go łatwiej kontrolować niż fundusze dla całej Unii.
To bardzo niekorzystny dla Polski scenariusz.
Ja bym tego tak nie widział. Gdy idea odrębnego budżetu dla strefy euro wejdzie w życie, Polska, podobnie jak kilka innych krajów Europy Środkowej, będzie już w unii walutowej. Tak samo było, gdy uchwalano w 1991 r. traktat z Maastricht: wówczas wydawało się, że w zaplanowanym terminie 1 stycznia 1999 r. do Eurolandu przystąpi 5–6 krajów. Nikt sobie wtedy nie wyobrażał, że będzie ich 11, łącznie z Włochami, Hiszpanią i Portugalią. Tak samo będzie i teraz. Pomysł budowy twardego jądra krajów unii walutowej to jest iluzja. W nowych projektach będą uczestniczyły wszystkie kraje UE poza pojedynczymi, które tego nie chcą, jak Wielka Brytania bądź Czechy.