Dariusz Lubera, prezes Tauronu, potwierdził w rozmowie z DGP, że spółka chce renegocjować stawki i że zwróciła się do swoich partnerów, od których kupuje czystą energię i zielone certyfikaty. W pismach do właścicieli kilkudziesięciu farm wiatrowych i elektrowni wodnych w całej Polsce tłumaczy to drastyczną zmianą warunków rynkowych, przede wszystkim ok. 20-proc. spadkiem cen energii na rynku hurtowym oraz gigantyczną niestabilnością ceny zielonych certyfikatów, będących bonusem do każdej wyprodukowanej megawatogodziny zielonej energii.

Droga do oligopolu?

„Dalsze wykonywanie umowy na dotychczasowych warunkach (...) grozi naszej spółce ponoszeniem rażącej straty” – czytamy w piśmie Tauronu, które otrzymał właściciel jednej z dużych farm wiatrowych w województwie zachodniopomorskim. Lubera zapewnia jednak DGP, że przedsiębiorcy nie będą zmuszani do renegocjacji kontraktów. Jednak zdaniem branży negocjacje wcale nie muszą zakończyć się pokojowo.
– Jeśli któreś z przedsiębiorstw energetycznych zaprasza wytwórców zielonej energii na renegocjacje umów, to jest realna groźba, że część tych umów zostanie nawet rozwiązana – uważa Arkadiusz Sekściński, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej. Zdaniem branży wiatrowej mogłoby to nawet doprowadzić do upadku niektórych firm.
Reklama
– Banki mogą zechcieć renegocjować umowy kredytowe, a to będzie koniec – wieszczy Sekściński.
Wiceszef PSEW jest zdania, że z rozchwianej sytuacji na rynku najbardziej korzystają właśnie pionowo zintegrowane państwowe grupy energetyczne, a kryzys na rynku zielonych certyfikatów najbardziej uderzy w niezależnych i niewielkich wytwórców zielonej energii. Część z nich może zostać połknięta przez gigantów rynku.
– To droga do stworzenia oligopolu kilku firm – ostrzega wiceszef PSEW.

Ciężkie chwile OZE

Faktycznie zaledwie kilka tygodni wystarczyło PGE, żeby podwoić moce w farmach wiatrowych. Obecnie, z blisko 270 MW, firma ta jest liderem rynku wiatrowego. Z kolei Energa, która do niedawna nie miała farm, obecnie dysponuje 165 MW. To wszystko dzięki transakcjom, jakie PGE z Energą przeprowadziły z wycofującymi się z Polski hiszpańską Iberdrolą oraz duńskim Dongiem (łączna wartość tych transakcji to ponad 1,8 mld zł).
Jak tłumaczy Paweł Puchalski, szef biura analiz DM BZ WBK, duże zainteresowanie farmami wiatrowymi przez grupy energetyczne wynika z niewielkiej liczby własnych projektów. – Tymczasem obowiązek udziału zielonej energii będzie rósł i w 2021 r. ma sięgnąć aż 20 proc. wobec 10,5 proc. w 2012 r. – mówi analityk.
Z Puchalskim zgadza się Robert Maj, analityk KBC Securities, i dodaje: – Dzisiaj branża OZE przeżywa ciężkie chwile, ale nie zakładałbym odebrania wsparcia dla farm wiatrowych. Jeśli cena zielonych certyfikatów nadal będzie powodem rozchwiania rynku, może dojść do jakiejś interwencji ustawowo-regulacyjnej na rynku certyfikatów – uważa Robert Maj.
Z powodu dużej nadwyżki zielonych certyfikatów na rynku giełdowa cena papieru w ciągu ostatnich miesięcy spadła do 100 zł za 1 MWh. To o 180 zł mniej niż przed rokiem. Wystarczyła jednak zapowiedź wiceministra gospodarki, zgodnie z którą resort rozważa interwencyjny skup certyfikatów, a ich cena wystrzeliła o 37 proc. W tym tygodniu cena znów podskoczyła o kilkadziesiąt procent. Za jeden papier płacono już ponad 170 zł, czyli o ok. 70 zł więcej niż dwa tygodnie temu.
Rozchwiany system wsparcia nie przeszkadza głównym graczom realizować kolejnych inwestycji. EDP Renewables w połowie roku odda do użytku wiatraki o mocy nawet 130 MW. Nowe farmy buduje także m.in. RWE Renewables oraz GDF Suez. PSEW szacuje, że w tym roku wybudowane zostaną elektrownie wiatrowe o mocy ok. 400 MW. Dziś energię produkują w Polsce wiatraki o łącznej mocy 2500 MW.