Mijają dwa lata od wydarzeń w Fukushimie. Wiadomo już, czy doszło tam do radiologicznej katastrofy?
– To, co oglądaliśmy na ekranach telewizorów, zawsze opatrzone było nagłówkiem „awaria w elektrowni jądrowej”, a przecież zniszczenia powstały w wyniku wywołanego trzęsieniem ziemi tsunami. To dlatego zginęło 20 tys. osób. Na podstawie raportów Światowej Organizacji Zdrowia, Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej i Komitetu ONZ ds. Skutków Promieniowania można już dziś stwierdzić, że skutki radiacyjne były minimalne.
Co to oznacza?
Normalna zachorowalność na raka w ciągu 89 lat życia wśród kobiet w Japonii wynosi 29,04 proc., a w miejscowości Namie, gdzie promieniowanie było największe, ryzyko zachorowalności na raka wśród noworodków płci żeńskiej, które dostały największe dawki, wzrosło do 30,20 proc. Dla tej samej grupy noworodków w miejscowości Iitate skutki były dwukrotnie mniejsze, a dla pozostałej populacji dzieci i dorosłych zmiany ryzyka były pomijalnie małe. Na całym pozostałym terytorium Japonii – i oczywiście w innych krajach – dawki były zbyt małe, by mogły spowodować wzrost ryzyka zachorowania. Komitet ONZ ds. Skutków Promieniowania przedstawił w styczniu 2013 r. Zgromadzeniu Ogólnemu raport mówiący, że dawki poniżej 100 mSv nie powodują wykrywalnych skutków zdrowotnych, i podkreślił, że małych dawek, jakie wystąpiły w Japonii lub występują w przyrodzie w różnych rejonach świata, nie należy w ogóle przeliczać na liczbę zachorowań.
Reklama
Czyli wiele hałasu o nic? To brzmi nieprawdopodobnie.
Zbadano dorosłych i dzieci i okazało się, że nic im nie grozi, nawet pastylek jodowych nie podawano. Największe dawki promieniowania na tarczycę u kilkorga dzieci spośród ponad tysiąca zbadanych były równoważne dawkom efektywnym około 1 mSv. Dla porównania – Finowie otrzymują rocznie dawki o 5 mSv większe niż średnie w Polsce – i żyją dłużej i zdrowiej niż Polacy. W elektrowni zginęli tylko trzej ludzie – jeden spadł z suwnicy podczas trzęsienia ziemi, a dwóch utonęło. Promieniowanie nie zabiło nikogo.
To jednak wystarczyło, żeby w niektórych krajach diametralnie zmienił się stosunek do energetyki jądrowej.
Proszę jednak zwrócić uwagę na okoliczności. W Niemczech to tarcia polityczne zmusiły rządzących polityków do deklaracji o zamknięciu elektrowni atomowych. Włosi, którzy przed awarią w Fukushimie zamierzali wznowić budowę elektrowni jądrowych, po japońskiej awarii zdali sobie sprawę, że i u nich są wulkany. Szwajcarzy postanowili nie budować nowych elektrowni atomowych, ale pozwolić pracować istniejącym.

>>> Czytaj też: Atom schodzi na dalszy plan. Priorytetem są łupki

A my chcemy budować...
Nowe elektrownie budują też w Finlandii, Wielkiej Brytanii, a w naszym bezpośrednim sąsiedztwie: Czesi i Słowacy, a dalej Węgrzy. Trwa również budowa reaktorów w obwodzie kaliningradzkim. Reaktory buduje się także na świecie, w Chinach, w Indiach, w Turcji, w Korei, w Abu Dhabi i w innych krajach, łącznie ponad 60 reaktorów dużej mocy. Elektrownie jądrowe buduje się nawet w Stanach Zjednoczonych, mekce łupkowej rewolucji. W Japonii po awarii wyłączono prawie wszystkie reaktory, ale spowodowało to wzrost cen energii elektrycznej i rosnące długi Japonii z racji importu węgla. Okazało się, że Japonia bez energetyki jądrowej na dłuższą metę żyć nie może.
Bo nie ma własnych paliw. To żaden wybór.
Komisja Bezpieczeństwa Jądrowego ustaliła więc nowe, wyższe wymagania bezpieczeństwa i po ich spełnieniu elektrownie jądrowe wznowią pracę. Co ważne dla nas, elektrownie III generacji oferowane Polsce już spełniają te podwyższone wymagania.
Nawet zwolennicy przyznają jednak, że Fukushima podniosła koszty budowy reaktorów. O ile?
Nieznacznie. Najnowsze reaktory III generacji budowano już po 11 września 2001 r. Są więc one odporne na ataki terrorystyczne, np. upadek samolotu, a także na katastrofy przyrodnicze, łącznie z trzęsieniem ziemi i powodzią. Jeszcze przed Fukushimą udoskonalono także systemy chłodzenia rdzeni. Japońska lekcja podniosła za to koszty funkcjonowania reaktorów II generacji, które poddane zostały ostatnio stress testom i okazało się, że wymagane są poprawki. Policzyliśmy, że ich średni koszt w przeliczeniu na jeden europejski reaktor wyniósł 250 mln dol. To ok. 10 proc. kosztów ich wybudowania, więc produkcja w nich energii nie przestała być opłacalna. Warto dodać, że w Niemczech, które postanowiły przejść z energetyki jądrowej na odnawialną, dopłaty do energii z wiatraków i do fotowoltaiki stale rosną i w 2013 r. wyniosą 20 mld euro rocznie.
Trwa dyskusja, czy energia z atomu będzie w Polsce konkurencyjna.
To dziś najtańszy sposób na produkowanie energii elektrycznej i uniezależnienie się od węgla. Branża OZE twierdzi, że farmy wiatrowe są tańsze, ale obliczają koszty inwestycyjne na jednostkę maksymalnej osiągalnej mocy. A przecież wiadomo, że wiatrak kręci się średnio przez ok. 2 tys. godzin w roku, więc jego moc średnia jest czterokrotnie mniejsza od maksymalnej. I nakłady na moc średnią są czterokrotnie wyższe niż na maksymalną. Reaktor może pracować niemal bez przerwy. Najtańszym źródłem energii jest więc atom, nawet pomimo wysokich wydatków inwestycyjnych.

>>> Czytaj również: Mała elektrownia atomowa lepsza niż wielki reaktor?

ikona lupy />
Andrzej Strupczewski MATERIAŁY PRASOWE / Dziennik Gazeta Prawna