Ostatnio sporo biadoli się nad tym, ze polskie firmy nie są innowacyjne. Produkowane są przeróżnego rodzaju zestawienia i statystyki, które są powodem nowych fal lamentów. A to, że udział wydatków na innowacyjność w PKB jest za mały, a to, że tylko jedna czwarta przedsiębiorstw prowadzi działania czy tez badania związane z innowacyjnościa.

Na pierwszy rzut oka innowacyjność to rzecz ważna w świecie, który dzięki nowym technologiom się rozwija. Jednak jeśli przyjrzeć się dokładnie, trudno nie odnieść wrażenia, że temat innowacyjności leży na sercu przede wszystkim tym, którzy te zestawienia przygotowują. A leży im dlatego, że nie zestawiają kolumn danych za darmo. Bo faktycznie niewiele z tych danych wynika. Przede wszystkim nie do końca wiadomo, co jest, a co nie jest innowacyjnością. Czy chodzi o wdrażanie dotąd nieobecnych w kraju technologii, czy o ich wymyślanie? A jeśli o wymyślanie, to na czyją korzyść? Polskich firm czy może kogokolwiek, kto tu uruchomi centrum badawczo-rozwojowe i zatrudni zdolnych inżynierów i naukowców? Jeśli popatrzeć na to, co jest dotowane unijnymi pieniędzmi w ramach programu Innowacyjna Gospodarka, to łatwo spostrzec, że chodzi i o nieobecne technologie, i o nowe wynalazki, a także o sporą masę szmelcu i działań polegających na nowoczesnym, choć znanym od wieków mydleniu oczu.

Pozornie najbardziej interesująca z punktu widzenia państwa powinna być wynalazczość. Jednak od samego wynalazku do jego realizacji droga daleka. Jeden z największych matematyków i wynalazców w historii, Archimedes, zadeklarował, że jeśli dostanie odpowiednio długą dźwignię, ruszy z posad Ziemie. Od tego czasu nikt tak długiej dźwigni nie wymyślił i pomysł przemieszczenia naszej planety nie został zrealizowany.

Wynalazek bowiem to jedno, a czym innym jest zdolność jego wytworzenia w ilości przemysłowej i sprzedania go. Ile razy słychać było o przypadkach, kiedy genialne polskie pomysły sprzedawane były za granicą, bo w kraju brakowało kapitału do jego realizacji. Na dodatek nasz kraj niespecjalnie dobrze umie się poruszać w sprawach ochrony praw własności. Procedury patentowe trwają latami, zdarza się, że w tym czasie w innym kraju podobne (albo identyczne) rozwiązania są rejestrowane i wtedy zostaje tylko długotrwały proces. I to w sytuacji gdy czasami nawet parę miesięcy zwłoki wystarczy, aby idea stała się przestarzała.

Reklama

Na szczęście nie wszyscy dają się ponosić magii innowacyjności. Nie tak dawno na naszych łamach pisaliśmy, ze Krzysztof Domarecki, założyciel Grupy Selena, radzi, aby najpierw kopiować, bo dzięki temu będziemy w stanie dogonić technologicznie państwa bogate. To dość rozsądne rozwiązanie, bo żeby wymyślić nowy pod względem technologii telefon komórkowy i go wyprodukować, trzeba wiedzieć, co siedzi w już wytwarzanych modelach.

Taki mniej więcej model rozwoju przyjęła polska branża rozrywki elektronicznej. CD Projekt jeszcze niedawno był zwykłym dystrybutorem gier komputerowych. Potem dodał do tego tłumaczenie ich na polski, co z jednej strony zwiększało popyt w kraju, a z drugiej – pozwalało na wynegocjowanie niższych cen, bo ryzyko, że obywatele innych państw będą się upajać produkcją po polsku, było niewielkie. Przy okazji jednak firma się uczyła, jakiego rodzaju gry interesują graczy, a na dodatek musiała znaleźć ludzi, którzy potrafią „pogrzebać w kodzie”. Potem przyszedł czas na stworzenie własnej gry – na pierwszego „Wiedźmina”, później drugiego, a obecnie trwają prace już co najmniej nad dwiema grami, a zainteresowanie branżowych mediów trzecim „Wiedźminem” dobrze mu wróży.

Nieco inaczej, choć tez podobnie było z CI Games. Firma znana wcześniej jako City Interactive specjalizowała się w niekoniecznie nowatorskich, ale za to tanich grach. Potem przyszedł czas na nieco bardziej zaawansowane produkcje, a potem na „Snipera”, który okazał się hitem. Czy druga część powtórzy sukces, to już inna sprawa.

Trzeba także pamiętać, że wysoka jakość często budzi zainteresowanie nie tylko nabywców produkcji. Firma People Can Fly, założona przez legendę branży Adriana Chmielarza, już ładnych parę lat temu zdobyła miano tej, która wyprodukowała pierwszy prawdziwy polski hit eksportowy, czyli „Painkillera”. Potem przyszła kooperacja z gigantem, czyli Epic, który zlecił polskiemu studiu konwersję gry „Gears of War” z Xboksa na komputer. Efekt był taki, że w tej chwili to Epic jest właścicielem polskiej firmy, Chmielarz założył nowe studio, a zyski z nowej odsłony „Gearsów” (robionej w Polsce) trafia do USA.

Pogoń za innowacyjnością dla innowacyjności może doprowadzić do tego, że powstanie luka pomiędzy gronem wynalazców, którzy będą opracowywać nowe technologie, a firmami, które nie będą w stanie ich wdrożyc. Wtedy w najlepszym razie licencje będą sprzedawane za granicę, a pieniądze za nie będą szły na kolejne prace. W najgorszym zaś wypadku od początku licencja będzie należeć do firm zagranicznych, a polskie przedsiębiorstwa będą zmuszone płacić grube pieniądze za ich wykorzystanie.

Lepszym rozwiązaniem jest kopiowanie – i to zarówno regulacji dotyczących nowych technologii, jak i systemu wspierania tych, które w naszym kraju powstają i mają szanse na podbicie rynku – jak też nauka powielania istniejących rozwiązań. Jeśli polskie firmy poznają je na tyle dobrze, że będą w stanie wyprodukować idealną pod względem jakości i techniki kopię np. czołowego smartfona, to szybko się zorientują, jak go ulepszyć. A to już będzie ta innowacyjność, na której gospodarka zarabia najwięcej.