Jednak, traktując sprawy bardzo poważnie, należy powiedzieć, że jest to chwilowo stan dobry, na dłuższą metę fatalny. Warto sięgnąć po świetnie napisaną książkę Michaela Sandela (profesora Harvardu) „Czego nie można kupić za pieniądze”, którą, jak opowiadał mi autor, kupują milionami nawet w Chinach. Książka ta oddaje pewną modę czy tendencję, jaka i do nas przyjdzie.

Jest to moda na ograniczenie konsumpcji, a zwłaszcza na refleksję nad kupowaniem tego, co zbędne, czy też coraz popularniejszym kupowaniem rzeczy używanych znajdujących się w niezłym stanie. Jeszcze przez pewien czas będzie nas poganiał do kupowania postęp technologiczny, ale to dotyczy tylko elektroniki, bo nie spodziewam się sensacyjnych wynalazków w zakresie na przykład wyposażenia łazienki. Innymi słowy, zbliża się, i najwyższy czas, koniec rozpasanego utylitaryzmu, który polegał nie na tym, że dążymy do przyjemności, bo zawsze dążymy, ale że przyjemność związana jest zawsze z wydawaniem pieniędzy, jakie mamy lub jakie pożyczamy. To ta mijająca moda utylitarna zapędziła miliony ludzi na całym Zachodzie w ślepy zaułek.

W Polsce, jak zwykle, mody przychodzą z opóźnieniem, więc i później odchodzą, ale i ta odejdzie, mimo większych możliwości kredytowych i brutalnej walki banków o klienta. Walki zresztą, która wciąż, świadczy o tym reklama, oparta jest na założeniu, że jesteśmy głupi. Na przykład kredyt bez odsetek, tylko na początku duży procent nam zabierają. Pozornie za darmo, a tak naprawdę fantastyczna kombinacja bankowa, gdyż bank ma spory procent od razu i mniej obawia się o spłaty. Ale basta, nie dajemy się już tak łatwo nabierać.

Zastanawiałem się, co chciałbym kupić do domu, i poza wahaniem między czytnikiem do książek a tabletem, a może ani to, ani to, nie widzę żadnych potrzeb. Jak się coś zepsuje, to trzeba naprawić lub kupić nowe, ale ponieważ producenci wszystkich marek przywykli do naszego umiłowania konsumpcji, więc produkują cały sprzęt domowy tak, by wytrwał około pięciu lat. Radzę naprawiać, a nie kupować nowego, specjalnie lepszy nie będzie. Podobnie z samochodami. Jeżdżę cztery lata dobrym w miarę samochodem i dawniej już bym się zastanawiał, czy za rok nie kupić czegoś nowego. Ale właściwie po co? Wartość mojego samochodu spada coraz wolniej, a on po dokonaniu niezbędnych czynności remontowych jeszcze sporo czasu pojeździ.

Reklama

Tak rozumują już miliony i dlatego sprzedaż samochodów spada gwałtownie. Nie dlatego że ludzie nie mają pieniędzy, ale dlatego że coraz rzadziej wydają je bezsensownie. Z tego będą wynikały bardzo poważne konsekwencje dla wszystkich dziedzin produkcji i handlu, a w konsekwencji dla budżetu. Bo nie tylko zmniejszać się będzie produkcja, lecz także – o czym specjaliści już dobrze wiedzą, ale we własnym interesie tego nie mówią głośno – maleje w szybkim tempie skuteczność reklamy. Zaś reklama jako dźwignia handlu to miliardy złotych, to także sposób na utrzymanie dla gazet i mediów elektronicznych, więc konsekwencje radykalnego spadku skuteczności, czyli i wpływów z reklamy, mogą być co najmniej zaskakujące, a może dramatyczne. Ale powoli z zastępów zwolenników neoliberalizmu gospodarczego opartego na wzroście konsumpcji wyłaniają się ekonomiści, którzy zaczynają zdawać sobie sprawę, że bez większego powszechnego załamania gospodarka zamożnego świata może rozwijać się inaczej.

Jest ogromne pole do inwestycji w dziedzinach ekologii, dostosowania do przyrody (zważmy, jak kolosalne pieniądze Europa straciła na długiej zimie, z którą marnie sobie radzi). Do nowych form edukacji, zdobywania wiedzy dla przyjemności, a nie dla kariery. Więc może radykalna zmiana nie tyle rozmiarów konsumpcji, lecz jej sensu, już nieunikniona, będzie mniej bolesna, niż zwykliśmy sądzić, a dla nas, zwykłych zjadaczy chleba, nawet bardzo przyjemna.