Czy jednak rzeczywiście jest się czego obawiać? Sądzę, że są to strachy wyolbrzymione albo dotyczące tego, czego tak bardzo cenić nie warto, czyli właśnie tej części wolności prywatnej, która potencjalnie podlega rozmaitym formom inwigilacji. Wolność prywatna stała się fundamentem myśli liberalnej już na początku XIX wieku, a pierwszy jasno się na ten temat wypowiedział Benjamin Constant.

Wolność od ingerencji zewnętrznej, o ile wykorzystując tę wolność, nie ograniczamy cudzej. Takiej wolności trzeba bronić, ale pod warunkiem że jest wykorzystywana. Olbrzymia większość ludzi, co też zauważyli liberałowie, wolności im przysługującej nie wykorzystuje, bo woli bezpieczeństwo. A rozumując nieco prostacko, im więcej bezpieczeństwa, tym mniej wolności. Jest to reguła, która z pewnymi niuansami obowiązuje powszechnie. Kamery na rogach ulic, komórki, które lokalizują właścicieli, czy sprawdzanie przez bank naszych transakcji – niewątpliwie zwiększają bezpieczeństwo, ale kosztem pewnych ograniczeń wolności. Jeżeli jednak się zastanowić, to co mi przeszkadza, że kamera uliczna śledzi mój przemarsz z uniwersytetu na obiad czy piwo? Niech sobie śledzi, a już dwukrotnie bank sprawdzający moje transakcje dostrzegł podejrzane operacje na moim koncie i wybronił mnie przed poważną stratą 2 tys. euro.

Dlatego nie obawiałbym się tak bardzo wkraczania w naszą wolność prywatną, bo nie tylko zwiększa to bezpieczeństwo, lecz także stanowi nieuchronny skutek uboczny fenomenalnego rozwoju technologii. Czasem nawet wiem, że prawnie jest to niedopuszczalne, czytając plugawe komentarze anonimowych internautów, chciałbym, żeby sprawdzono IP ich komputera i jakoś ukarano. Broniąc się przed zewnętrzną ingerencją, mylimy, jak sądzę, to, co prywatne, z tym, co intymne. I na pewno wkraczanie w naszą intymność jest niedopuszczalne. W USA kilka lat temu grupa feministek chciała doprowadzić do prawnej ingerencji w życie rodzinne. Chodziło o psychiczną przemoc, taką na zasadzie: kupię ci pierścionek, jak… Jednak zrezygnowały z projektu, gdyż nieuchronnie stosowanie sankcji prawnych musiałoby się wiązać z wkroczeniem w intymność ludzką.

Podobnie wielu filozofów prawa podważa sensowność decyzji, na mocy których sąd przyznaje opiekę nad dzieckiem rozwodzącym się rodzicom. Sąd przecież praktycznie nic nie wie ani o tym, kto kogo i jak kocha, ani o tym, co będzie w przyszłości, czy matka lub ojciec nie stoczą się lub nie wejdą w związek szkodliwy dla dziecka. Obrona naszej intymności jest zatem w czasach łatwej ingerencji zewnętrznej zadaniem istotnym. Skandal prasowy w Wielkiej Brytanii stanowił tylko szczyt tego, co się dzieje na co dzień w prasie i mediach elektronicznych. Przecież ingerencja w intymność to ich główny żer i nie mówię tu o gołych zdjęciach księżnej Kate, ale o tym, że wiele osób jest gotowych wystawić swoją intymność na sprzedaż. Czasem dla popularności, czasem dla pieniędzy, a często po prostu z głupoty.

Reklama

Prywatność trzeba umieć wykorzystać, intymność zaś to jedyna sfera, gdzie czujemy się bezpiecznie i która stanowi o tym, co nam bliskie, co nam drogie, kto jest naszym przyjacielem. Tego nie warto i nie wolno oddać nikomu, a ci, którzy handlują swoją intymnością, kończą wyżęci jak mokre szmaty. I dodajmy – im więcej bezpieczeństwa, tym mniej zagrożona jest nasza intymność, pod warunkiem że potrafimy wokół siebie zbudować świat własny, świat intymny.