Dlaczego? Bo ludzie w zdecydowanej większości zachowują się racjonalnie, a jeśli już nie racjonalnie, to przynajmniej unikają działań samobójczych. A dla północnokoreańskiego reżimu sprowokowanie konfliktu byłoby samobójstwem.

Kim Dzong-un ma wiele powodów, by straszyć świat. Po pierwsze, jest to obliczone na użytek wewnętrzny, szczególnie po to, aby uspokoić armię. W pierwszych miesiącach po objęciu przez niego władzy pojawiały się pewne przesłanki wskazujące, że może on próbować trochę poluzować reżim, a to starej generalicji się nie podoba. Po drugie, pamiętajmy, że Kim ma niespełna 30 lat i nie wiadomo, na ile rządzi samodzielnie, a na ile jest to wypadkowa różnych frakcji w jego otoczeniu, więc wytwarzanie atmosfery zagrożenia zewnętrznego umacnia jego pozycję. Po trzecie wreszcie, zapewne chce coś ugrać od zagranicy – pomoc żywnościową, energetyczną czy finansową. Taki podtekst miały wszystkie groźby za czasów Kim Dzong Ila, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak jest i tym razem.

Ale Kim Dzong-un nie ma żadnego powodu, by strasząc świat, popełniać samobójstwo. Wbrew zapewnieniom propagandy o niezwyciężonej sile północnokoreańskiej armii władze w Phenianie zdają sobie sprawę, że w starciu z USA, Koreą Południową i Japonią byłaby ona bez szans. A Kim Dzong-un ma sporo do stracenia. Komunizm komunizmem, ale najwyższe kręgi reżimu wcale nie ograniczają swojej diety do miski ryżu, tylko pławią się w luksusach, które w przypadku konfliktu nieuchronnie się skończą.

Ludzka chciwość i próżność nie jest może najlepszym gwarantem pokoju, ale lepsza taka przesłanka niż żadna.

Inna sprawa, że odpowiedzi, iż nie będzie wojny, udzielam z coraz mniejszą pewnością. To, że racjonalnie patrząc, Kim nie ma powodu by popełniać samobójstwo, nie oznacza, że na pewno tego nie zrobi.