I czy warto słuchać Wolfganga Schauble, który stwierdził, że bank centralny powinien podjąć działania ograniczające płynność na rynku, gdyż jej nadmiar niczemu nie służy…

Miniony tydzień przyniósł większą aktywność medialną kluczowych niemieckich oficjeli. Trudno ocenić na ile ma to związek z rosnącą popularnością partii Alternative fur Deutschland (AfD), chociaż bardziej nieformalnie, gdyż oficjalne sondaże nadal dają duże poparcie rządzącej koalicji CDU-CSU-FDP we wrześniowych wyborach do parlamentu. Obawy otoczenia Angeli Merkel są jednak słuszne, gdyż AfD może odebrać część elektoratu właśnie chadekom, a nie lewicy. Bo hasła o konieczności powrotu do niemieckiej marki są dość nośne w społeczeństwie zmęczonym już debatami o konieczności wsparcia kolejnych krajów z peryferiów strefy euro. Problem będzie narastać, jeżeli Niemcy zaczną odczuwać problemy na swoich głównych rynkach eksportowych, czyli w Azji i przełoży się to na gorsze wskaźniki makroekonomiczne. Jednocześnie w ciągu najbliższych lat Berlin może stanąć przed koniecznością wspierania Madrytu, czy nawet Paryża, co postawi pod znakiem zapytania sensowność całego euro-projektu…

Być może dlatego nawet uznawany za arcy-jastrzębia w Europejskim Banku Centralnym, szef niemieckiego Bundesbanku zaczyna nieco spuszczać z tonu – w wywiadzie udzielonym WSJ nie wykluczył możliwości zrewidowania polityki ECB pod kątem cięcia stóp procentowych, gdyby nad gospodarką pojawiły się dość ciemne chmury. Ten wątek natychmiast podchwycił rynek wyraźnie przeceniając euro. Tylko, że tezy Weidmanna to na razie teoria – on sam przyznał, że nie uważa, aby zmiany w polityce monetarnej były w takiej sytuacji skutecznym narzędziem. Potwierdził to dwa dni później dodając, iż obecny poziom stóp procentowych jest właściwy. W efekcie euro wymazało wcześniejsze straty.
Czy analogicznie, jak do słów Weidmanna należy podejść do tego, co powiedział niemiecki minister finansów? W opublikowanym w piątek wywiadzie dla tygodnika Wirtschaftswoche, Wolfgang Schauble przyznał, że nadmiar płynności na rynkach nie może być substytutem dla koniecznych reform i z chęcią zobaczyłby działania ECB zmierzające do ograniczenia wolumenu pieniądza. Choć jak dodał nie krytykuje obecnych posunięć banku centralnego. To jednak tylko czysta teoria – po pierwsze prezentuje on niemiecki, bardziej komfortowy punkt widzenia na kryzys, po drugie – ECB jest niezależny.

Czemu ma to jednak służyć? Czy niemieccy oficjele zaczynają zachowywać się podobnie jak Angela Merkel, która inaczej rozmawia z własnym społeczeństwem, niż komunikuje się na arenie międzynarodowej? Tak czy inaczej, to nie pomaga rynkom, które są narażone na większą nerwowość.

Reklama