Trwające od ponad tygodnia zamieszki na przedmieściach Sztokholmu zwróciły uwagę opinii społecznej na to, że Szwecja staje się coraz mniej egalitarna. To cena za uzdrowienie gospodarki, która względnie bezpiecznie przechodzi przez panujący wokoło kryzys. Co nie znaczy, że odchodzenie od równości społecznej jest powodem rozrób.
Rządzący od 2006 r. konserwatywny gabinet Fredrika Reinfeldta nieco zliberalizował szwedzkie państwo socjalne, m.in. obniżając podatki, zarówno PIT, jak i CIT, oraz ograniczając wydatki z budżetu. Dzięki temu Szwecja po wybuchu w 2008 r. światowego kryzysu dość szybko z niego wyszła i dziś jest uważana za jedną z nielicznych w Unii Europejskiej bezpiecznych przystani dla inwestorów. Wystarczy powiedzieć, że w tym roku będzie mieć zrównoważony budżet lub nawet wypracuje niewielką nadwyżkę, dług publiczny oscyluje w okolicach 40 proc. PKB, a wzrost gospodarczy wyniesie w tym roku 1,5 proc. (w przyszłym 2,5 proc.), podczas gdy prognozy dla strefy euro wynoszą odpowiednio -0,7 i 1,5 proc. PKB.
Ubocznym skutkiem uzdrawiania gospodarki stało się zwiększenie nierówności społecznych. Na tle świata Szwecja wprawdzie nadal jest jednym z najbardziej egalitarnych państw, ale w statystykach trend jest widoczny. Według danych OECD kraj, który w 1995 r. był na pierwszym miejscu wśród członków tej organizacji pod względem równości dystrybucji dochodów, dziś jest na pozycji dziesiątej. Relatywny poziom biedy, czyli odsetek osób żyjących za mniej niż połowę mediany dochodów, wzrósł z 3,7 proc. w 1995 r. do 9,1 proc. w 2012 r. W efekcie wśród członków OECD spadła z pierwszego na 14. miejsce. Przeciętne dochody 10 proc. najlepiej zarabiających Szwedów są obecnie ponadsześciokrotnie wyższe niż 10 proc. najsłabiej zarabiających, podczas gdy na początku poprzedniej dekady ten stosunek wynosił 5:1, a w latach 90. – 4:1. Wreszcie współczynnik Giniego, używany do mierzenia nierówności w dochodach, jest w Szwecji na wciąż niskim poziomie 0,26, ale 30 lat temu było to 0,18.
Reklama
Przy okazji zamieszek w imigranckiej dzielnicy Husby krytycy Reinfeldta zaczęli mówić, iż ich przyczyną są właśnie ograniczanie państwa socjalnego i rosnące nierówności społeczne. Jego rząd rzeczywiście słabo sobie radzi ze zwalczaniem bezrobocia, zwłaszcza wśród młodzieży i imigrantów. Wśród młodych ludzi wynosi ono 23,6 proc., czyli jest trzykrotnie wyższe niż średnia krajowa. Jednak taka diagnoza jest w najlepszym razie niepełna. Nima Sanandaji, szwedzki publicysta kurdyjskiego pochodzenia, uważa, że powód jest odwrotny – rozbudowany system opieki społecznej powoduje, iż część osób, zwłaszcza imigrantów, uzależniła się od niego i trudno im wejść na rynek pracy (lub wcale nawet nie próbują). Husby nie jest dzielnicą szczególnie zaniedbaną – aby wyrównywać szanse imigranckich dzieci miejscowa szkoła dostaje równowartość ponad 16 tys. zł rocznie na każdego ucznia, a w zeszłym roku szkoła rozdała uczniom 280 iPadów. Jest też dobrze skomunikowana z centrum miasta, więc ewentualne dojeżdżanie do pracy nie jest uciążliwe. Trudno jednak znaleźć zajęcie, nie mając wykształcenia – szkoły średniej nie ukończyło co najmniej 25 proc. mieszkańców dzielnicy, choć nauka w Szwecji jest bezpłatna.
ikona lupy />
Bez wykształcenia nie ma pracy. Imigranci się buntują SCANPIX/Forum / Dziennik Gazeta Prawna