Prawdopodobnie będzie tak tym razem. Czas pokaże także, czy rację mieli ci, którzy w maju kupowali akcje, czy ci, którzy się ich pozbywali.

Maj nie cieszy się najlepszą sławą wśród inwestorów. Choć do różnego rodzaju maksym giełdowych i efektów statystycznych należy podchodzić z ostrożnością i nie zawsze mają one odpowiednie „naukowe” uzasadnienie, to jednak trzeba mieć świadomość, że powstawały one w oparciu o obserwacje rzeczywistych zjawisk rynkowych, a więc bezpodstawne nie są. Z rada, by sprzedawać akcje w maju i pozostawać poza rynkiem przez kilka miesięcy (sell in may and go away), jest podobnie. I podobnie, jak każda giełdowa zasada, nie zawsze daje dobre efekty.

W naszych warunkach sprzedawanie akcji w maju i pozostawanie bez nich do października, chroniło portfel przed stratami w 13 przypadkach w ciągu 22 lat działania warszawskiej giełdy, dając skuteczność sięgającą niemal 60 proc. Ocena samego maja z punktu widzenia stóp zwrotu, osiąganych w tym miesiącu nie jest jednoznaczna. W połowie przypadków maj kończył się stratą, w połowie akcje zyskiwały na wartości. Statystycznie nie potwierdza się też w naszych warunkach zła opinia o czerwcu (stratę przyniósł jedynie dziesięciokrotnie w 22-letniej historii).

Łączne spojrzenie na to, co dzieje się w tych dwóch miesiącach, daje jednak bardziej jednoznaczne wskazania. Czerwiec stoi pod względem stóp zwrotu w zdecydowanej opozycji do maja. Jedynie pięciokrotnie zdarzyło się, że zyski w danym roku przyniosły te dwa miesiące jednocześnie (cztery razy czerwiec korygował majowe spadki). Te wyjątki zdarzały się w okresach, gdy na giełdach panowały silne i długotrwałe trendy. Trudno jednoznacznie określić, czy obecnie nasz rynek znajduje się w takiej właśnie sytuacji. Właśnie w czasie silnej hossy, majowe zyski były do tej pory tak pokaźne, jak w tym roku. Zdarzyło się tak jedynie w latach 1993-1994. W 2003 r. i 2007 r. stopy zwrotu sięgały odpowiednio 7,3 i 6,3 proc., a więc znacznie powyżej średniej, która dla maja wynosi nieco ponad 4 proc. (jest mocno zawyżona przez wynik z 1993 r., gdy WIG w maju skoczył aż o 106 proc., bez uwzględnienia tego ekstremum, wyniosłaby ona minus 0,5 proc.). Po najsilniejszych majowych zwyżkach, czerwiec przynosił straty lub kończył się o wiele mniejszą zwyżką, niż majowa.

Reklama

Tegoroczny maj zakończył się zwyżką WIG o nieco ponad 8 proc., trzecią pod względem skali w historii warszawskiej giełdy. Jednak ryzyko czerwcowej korekty wynika nie tylko z historycznych obserwacji. Składają się na nie zarówno czynniki czysto rynkowe oraz fundamentalne, a także lokalne i zewnętrzne. Co prawda maj jest pierwszym zyskownym miesiącem, po czterech spadkowych, ale dynamika tej zwyżki oraz fakt, że doprowadziła ona jednym skokiem do powrotu WIG do poziomu poprzedniego szczytu z grudnia ubiegłego roku, jak najbardziej skłaniają do korekty. Jeszcze mocniej przemawia za jej wystąpieniem sytuacja na głównych giełdach światowych, gdzie zwyżka trwa nieprzerwanie od dwunastu kolejnych miesięcy. Tak długa seria zdarzyła się jedynie w latach 2006-2007, czyli w okresie boomu w globalnej gospodarce. Obecnie mamy czas recesji lub bardzo poważnego spowolnienia, a mimo to indeksy we Frankfurcie, czy Nowym Jorku notują historyczne maksima. Korekta na tych rynkach odbije się negatywnie także na naszym parkiecie, choć u nas można liczyć na bardziej łagodny jej przebieg. Kolejne istotne powody do czerwcowej korekty to z lokalnego punktu widzenia prawdopodobne apogeum zamieszania wokół drugiego filara systemu emerytalnego, czyli działalności otwartych funduszy emerytalnych, zaś w otoczeniu, zbliżająca się perspektywa zakończenia skupu obligacji przez Fed.

Mamy więc splot poważnych przesłanek, przemawiających za pogorszeniem się w czerwcu giełdowej koniunktury. Nie brakuje jednak argumentów za tym, że spadkowa korekta będzie dobrą okazją do rozpoczęcia budowy lub uzupełnienia portfela akcji.

ikona lupy />
Stopy zwrotu WIG w maju i czerwcu (w proc.) / Media