Tak zaczyna się kuriozalna rozmowa opublikowana jakiś czas temu przez niemiecki tygodnik „Die Zeit”. Mówi ona wiele nie tylko o samym autorze ekonomicznych bestsellerów („Czarny Łabędź”), lecz także o niemieckich mediach.

Były trader, a obecnie wzięty autor i biznesowy mówca (za występ bierze podobno od 60 do 150 tys. dol. w zależności od tego, czy widownia będzie w krawatach), wywiadów nie daje. Zgodził się jednak łaskawie porozmawiać z przyjacielem Rolfem Dobellim. Czyli ze szwajcarskim intelektualistą oraz autorem bestsellerów, który ma również pewne sukcesy biznesowe. To właśnie zapis ich rozmowy dostali czytelnicy „Zeita”. Na zdjęciu towarzyszącym materiałowi obaj mędrcy spacerują po molo w przepięknej szwajcarskiej miejscowości Ascona. Z jednej strony góry, z drugiej idylliczne jezioro Maggiore. Oni pogrążeni w rozmowie o tematach ważkich, których głupi dziennikarz albo podrzędny ekonomista by nie zrozumiał.

O czym konkretnie? O ukutej przez Taleba w jego najnowszej książce (wydanej w 2012 r.) koncepcji antykruchości. Cóż to takiego? Oczywiście przeciwieństwo kruchości. Przekładając to na realia biznesowe, antykruchość to cecha, o której zapomnieliśmy. Uważamy, że banki czy gospodarki narodowe można łatwo zdestabilizować. I teraz cała para idzie w to, by przywrócić w nich spokój i stabilność. A przecież stabilność wcale nie jest przeciwieństwem kruchości. Zdaniem Taleba powinniśmy się cieszyć tym, że nastały czasy antykruchości. I nauczyć się tak konstruować nasz ekonomiczny świat, by się nie załamywał, gdy wszystkie filary gospodarki walą się w gruzy. Interesujące i owszem przewrotne. Choć czy tak naprawdę takie oryginalne? Czy w gruncie rzeczy nie jest to po prostu rozwinięcie tak banalnych życiowych prawd, jak choćby inżynierskie zawołanie, że „mechanizm jest tak silny, jak jego najsłabsze ogniwo”?

Oczywiście nikogo nie zniechęcam do czytania książek Taleba. Albo zapraszania go na wykład (za 150 tys. dol.). Irytuje mnie jednak, że „Die Zeit” pozujący na najbardziej intelektualną gazetę w Niemczech tak bezkrytycznie podejmuje narrację narzuconą przez budującego swoją markę „buntownika” Taleba. Dziennikarze głupi, ekonomiści głupi. Tylko on (i jego przyjaciel Dobelli) mądrzy, tłumaczą świat ciemniakom. A „Die Zeit” jakby się tym ekscytował. Zero refleksji i zadziorności, która powinna przecież charakteryzować medium opiniotwórcze. I niestety tak jest z niemieckimi mediami często. A znowu – media danego kraju są tak dobre, jak ich najbardziej „ambitne” ogniwo

Reklama