3 lipca, gdy armia odsunęła od władzy oskarżanego o tendencje islamistyczno-autorytarne prezydenta Muhammada Mursiego, setki tysięcy liberalnie nastawionych Egipcjan świętowały na ulicach Kairu i innych dużych miast. Dzisiaj te same miejskie place są okupowane przez zwolenników obalonego prezydenta, brutalnie rozpędzanych przez żołnierzy. Na celowniku znalazły się też radykalne grupy islamistyczne z Synaju.
W piątek żołnierze otworzyli ogień do tłumu zwolenników Bractwa Muzułmańskiego demonstrującego w kairskiej dzielnicy Madina Nasr. Położone na wschodzie stolicy ubogie osiedla są bastionem islamistów i zwolenników Mursiego. W sobotę wojsko zabiło co najmniej 74 osoby, a kolejne 4,5 tys. raniło. Obrońcy praw człowieka utrzymują, że niektóre ofiary miały rany postrzałowe głowy i klatki piersiowej, wskazujące na celową egzekucję.
– Użycie ognia na taką skalę tuż po ogłoszeniu przez tymczasowego prezydenta Adliego Mansura konieczności przywrócenia porządku szokująco sugerują, że policja i niektórzy politycy są gotowi na eskalację przemocy wymierzonej w zwolenników Mursiego – powiedział jeden z dyrektorów HRW Nadim Huri. Tymczasem szef MSW Muhammad Ibrahim broni się, mówiąc, że wojsko i policja zostały obrzucone przez manifestantów kamieniami i potraktowane gazem łzawiącym.
Reklama
Do wojska zaczynają się też dystansować liberałowie, którzy 3 lipca poparli zamach stanu, obawiając się islamizacji kraju przez Mursiego. Ich podejście najlepiej wyraził lewicowy wicepremier Ziyad Bahauddin, który ostrzegł armię, by ta nie kopiowała „opresyjnej i wykluczającej polityki jej wrogów”. Działania armii tylko usztywniają stanowisko Bractwa Muzułmańskiego, które po obaleniu Mubaraka wygrało przecież także wybory parlamentarne w 2012 r. „Nie będziemy zadowoleni, jeśli oni cofną nas do ery skorumpowanego, morderczego państwa policyjnego. A udowodnili taki zamiar, popełniając masakry, których Egipt nie widział nigdy w historii” – napisał na Facebooku Isam al-Arjan, wiceszef politycznego skrzydła bractwa, Partii Wolności i Sprawiedliwości.
Tymczasem w sobotę autor lipcowego przewrotu gen. Abdulfatah as-Sisi otworzył trzeci front. Poza sporem umiarkowanych islamistów z liberałami i wojskiem szef sztabu zdecydował się zaangażować w konflikt z radykalnymi islamistami na półwyspie Synaj, od których zresztą Bractwo Muzułmańskie zdecydowanie się odcina. W sobotę na Synaj wkroczyły dwie egipskie armie, odcinając od świata północną część półwyspu, silnie zinfiltrowaną przez około 500 uzbrojonych ekstremistów. Operacja ma potrwać do poniedziałku.