Dochód gwarantowany to droga do tego, by „dać biednym pieniądze, których potrzebują”, bez zmuszania ich do chodzenia do różnych urzędów w celu ubiegania się o zasiłek, a pomagając ubogim, traktuje się ich jak odpowiedzialnych ludzi. O dziwo, zaprezentowane powyżej argumenty nie są autorstwa Ryszarda Kalisza, lecz fundamentalnego liberała Miltona Friedmana (blisko 50 lat temu). Propozycja Friedmana opierała się na pomyśle negatywnego podatku dochodowego: państwo wyznacza pewną granicę dochodu, np. 3 tys. zł. Podatnik, który zarabia 4 tys. zł, płaci podatek tylko od sumy wyższej od 3 tys., czyli od 1 tys. zł. Podatnik, który zarabia np. 2 tys. zł, nie płaci żadnego podatku. Co więcej, do wyznaczonej granicy brakuje mu 1 tys. zł. Jeśli negatywna stawka podatku dochodowego wynosiłaby 50 proc., dostałby on połowę z tego tysiąca, 500 zł, a więc jego całkowity dochód wyniósłby 2,5 tys. zł. Jeśli podatnik nie wykazałby żadnego dochodu, dostałby 50 proc. z 3 tys. zł, czyli 1,5 tys. zł.

W ten sposób państwo gwarantuje, że niczyje miesięczne środki utrzymania nie spadną poniżej tej kwoty. Utopijne, lewackie? Zastępując cały rozbudowany system pomocy społecznej jednym prostym mechanizmem, iluż urzędników można by posłać do innej twórczej pracy, ile urzędów pomocy społecznej można by zamknąć jednym ruchem ręki... Dlatego Friedman był jednym z pierwszych propagatorów dochodu minimalnego. Nie ma powodu, by nagle uznać jego dorobek za populistyczny tylko dlatego, że na sztandarach niesie go lewica. Lepiej przypominać, jaka była jego oryginalna motywacja: upraszczanie procedur i likwidacja biurokracji. Jeśli lewica doszła do tych samych wniosków, to świetnie! Witaj w domu liberałów, Ryszardzie.