Myślałem – podobnie jak wielu warszawiaków – że to taki symboliczny powrót do takiego traktowania mieszkańców miasta, jakie obowiązywało, zanim ogłoszono, że dojdzie do referendum. Wtedy wydawało się, że dla ratusza najmniej ważni są warszawiacy.
Okazało się jednak, że jest nieco inaczej. Drogowcy, którzy zamknęli pasy, byli z GDDKiA, nie z ratusza, a prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz zażądała wstrzymania inwestycji. I – uwaga! – drogowcy zniknęli.

Co będzie dalej, czas pokaże, jednak mam wrażenie, że to budowane w ramach kampanii przedreferendalnej poczucie, że władza może być miła dla warszawiaków i może o nich dbać, zakorzeniło się na stałe. I trudno będzie go wykorzenić z mieszkańców stolicy.
Podobnie, jak sądzę, będzie w przypadku wojny na połączenia, do jakiej wkrótce dojdzie między PKP InterCity, Ryanairem a PolskimBusem. Sprawa dotyczy na razie dwóch tras, ale już fakt, że pasażer będzie mógł skorzystać z tej czy innej oferty, sprawi, że uczestnicy wojny zaczną o niego dbać. Na tych trasach po prostu będzie miło i czysto, bo w innym wypadku klienci się zrażą, co dla firm będzie oznaczać straty. Tego zaś nie lubią szefowie, ale przede wszystkim – menedżerowie średniego szczebla, od których w dużej części zależy nastawienie niższego personelu w stosunku do pasażerów.

Kto raz poczuje się Klientem przed duże K, nie będzie chciał z tego poczucia zrezygnować, bez względu na to, w jaką trasę wyruszy. A na wyższe wymagania firmy po prostu będą musiały odpowiedzieć lepszą jakością usług.

Jak widać z powyższego, możliwość wyboru ma znaczenie – bez względu na to, czy chodzi o ewentualne odwołanie władz miasta, czy o dojazd do Gdańska czy Wrocławia.

Reklama