Jest przecież tak, że jedną z ważniejszych wydarzeń ostatnich 150 lat były boje wielu dyskryminowanych grup o emancypację. Zaczęli robotnicy w połowie XIX wieku na zachodzie Europy. I wiele sobie wywalczyli. Z ubezpieczeniami, ze związkami zawodowymi czy z państwem dobrobytu włącznie. Trochę później zaczęły „stawiać się” kobiety. Znów z sukcesami takimi jak prawo wyborcze (w Polsce od dekretu Naczelnika Państwa z 1918 r.), emancypacja w małżeństwie, po trwającą wciąż kampanię na rzecz równouprawnienia płacowego w miejscu pracy. Potem były czarne ruchy praw obywatelskich i LGBT. Walka tych wszystkich grup mogła być skuteczna m.in. dlatego, że mieli oni w ręku dobre argumenty. Mogli pokazać, że jest ich mniej na kluczowych stanowiskach i że zarabiają gorzej.

Jest jednak jedna grupa, która nigdy się nie zorganizowala. Choć nie brak dowodów, że jest dyskryminowana w sposób jeszcze bardziej znaczący.

Czy brzydula kiedykolwiek znajdzie pracę we Włoszech? – to pytanie, które postawili sobie niedawno ekonomiści Giovanni Busetta i Fabio Fiorillo. Ich metoda była prosta: wysłali 11 008 ofert pracy zawierających CV kandydatów. Dostali 3278 odpowiedzi pozytywnych. Po czym skoncentrowali się na aplikacjach odrzuconych. I próbowali zidentyfikować grupę najczęściej odsiewaną już na tym wstępnym etapie starań o pracę. I wyszło im, że ewidentnie najtrudniej znaleźć pracę mało atrakcyjnej kobiecie. Oczywiście im mniejszych kwalifikacji wymagało zajęcie, tym bardziej zjawisko dyskryminacji „brzydul” narastało. Niestety.
Samo w sobie nie jest to może jakoś szczególnie zaskakujące. Na długo przed publikacją Busetty i Fiorilla mieliśmy wiele dowodów na to, że ładnym w życiu łatwiej. Już od szkoły, więc potem i wykształcenie, i praca lepsze. Cytowany tu wielokrotnie ekonomista z Uniwersytetu Teksaskiego Daniel Hamermesh napisał nawet niedawno książkę „Beauty Pays” (Piękno popłaca). I wyliczał w niej, że różnice w zarobkach między ludźmi mało i bardzo atrakcyjnymi jest nawet trochę większa niż między mężczyznami a kobietami.

Nowatorskie jest w tej sprawie coś innego. Zwraca na to uwagę nieoceniony brytyjski ekonomista Chris Dillow. Dlaczego brzydcy (lub przynajmniej mało atrakcyjni) nie zewrą szeregów? Tak jak zrobili to wcześniej robotnicy, czarni Amerykanie, feministki czy ruch LGBT. Mają przecież wiele twardych dowodów, że są grupą dotkliwie dyskryminowaną. Czemu nie domagają się, powiedzmy, refundowanych z pieniędzy publicznych wizyt w salonach piękności czy u zawodowych stylistów? Wcale nie ironizuję. Nie mają przecież mniejszych praw do uzyskania pomocy niż inne dyskryminowane mniejszości.

Reklama

Może chodzi o to, że nikt nie chce się przyznać przed sobą, że jest brzydki. Ale przecież podobnie było kiedyś (a w niektórych miejscach jest nadal) z homoseksualistami. Za pomocą podobnego argumentu można obalić twierdzenie, że brzydoty nie da się jednoznacznie zdefiniować. Bo orientacji seksualnej przecież także nie. Na pewno będą tacy, którzy spróbują dowieść, że faworyzowanie osób ładnych jest głęboko zakorzenione w ludzkiej naturze. Nie da się więc z nim walczyć. Ale przecież tak samo aksjomatem była kiedyś „naturalna wyższości rasy białej nad czarną”. Albo mężczyzny nad kobietą. A dziś nazywamy takie postawy rasizmem i seksizmem. Ktoś wreszcie może dowodzić, że uprzywilejowanie brzydoty by ją promowało. I ludzkość w końcu by zbrzydła.

Wszystko to pytania otwarte. Nie potrafię dać na nie odpowiedzi. Wydaje mi się tylko, że w pewnym momencie emancypacja brzydkich musi nastąpić. A to, że problemu nie dostrzega dziś wiele środowisk uważających się za progresywne , świadczy tylko o ich intelektualnych ograniczeniach.