Sheryl Sandberg jest jedną z najpotężniejszych kobiet w USA i najbardziej wpływowych osób w branży internetowej na świecie. W Facebooku jest druga zaraz po Marku Zuckerbergu, a dzięki akcjom firmy została też miliarderką. Spełniona na wszystkich polach (ma też udaną rodzinę), teraz postawiła sobie nowy cel - przedefiniować współczesny feminizm i wspierać kariery innych kobiet.

44-letnia Sheryl Sandberg, której życiorys jest pełen zawodowych sukcesów, ma prawo pisać, jak osiągnąć sukces w biznesie, o który - jak dowodzi prezes Facebooka w swojej autobiografii "Lean in" ("Włącz się do gry. Kobiety, praca i chęć przywództwa”) - nie jest łatwo, zwłaszcza jeżeli jest się kobietą.

Jednak Sandberg nie napisała kolejnego manifestu obciążającego mężczyzn winą za to, że na szczytach władzy jest tak mało kobiet. Bo z tego, że jest ich niewiele, szefowa Facebooka świetnie zdaje sobie sprawę. Przytacza nawet anegdotę, gdy w imieniu Google’a negocjowała wielomilionową umowę z pewną kalifornijską firmą. Była jedyną kobietą na sali, a kiedy po spotkaniu zapytała jednego z gospodarzy, gdzie są damskie toalety, nie miał pojęcia. "Byłam chyba jedyną kobietą, która kiedykolwiek przekroczyła te progi nie w charakterze sprzątaczki czy sekretarki" – tłumaczy Sandberg.

Jednak w "Lean in" za taką sytuację oberwało się głównie samym paniom, które są zbyt mało pewne siebie - Sandberg tłumaczy im, że świat biznesu ich nie dostrzeże, jeżeli same nie przedstawią swoich żądań i swoich potrzeb. „Do dziś czuję zażenowanie, gdy myślę, dlaczego jako jedna z najwyżej postawionych menedżerek w Google pomyślałam o wydzieleniu parkingu dla kobiet w ciąży dopiero wtedy, gdy sama boleśnie odczułam jego brak na moich własnych opuchniętych stopach” – wspomina Sandberg i opisuje wizytę w tej sprawie u szefa Google Siergieja Brina, który bez problemu zgodził się na miejsca parkingowe dla pracownic w ciąży. Był tylko zdziwiony, że wcześniej żadna inna kobieta nie zwróciła mu na to uwagi.

Sandberg przyznaje tym samym, że sama do swoich dzisiejszych poglądów dochodziła, ucząc się na własnych błędach i doświadczeniach, także tych wyniesionych z rodzinnego domu.

Reklama

Bracia mają imię, ale dziewczynki to po prostu „dziewczynki”

Historia rodziny Sheryl Sandberg stanowi świetny punkt wyjścia do rozważań o miejscu kobiet w dzisiejszym społeczeństwie. O ile w jej rodzinnym domu na babcię i jej siostry wołało się po prostu „dziewczynki”, bracia byli już przywoływani po imieniu. Nie dziwi więc fakt, że podczas Wielkiego Kryzysu pradziadkowie wypisali babcię ze szkoły i posłali ją do pracy. Matka Sheryl miała więcej szczęścia, jednak pomimo że zrobiła doktorat, mogła wybierać tylko między karierą urzędniczki i nauczycielki, a i tak rzuciła pracę, gdy urodziła dzieci.

Także sama Sandberg niemal nie podzieliła drogi życiowej matki, gdy zaraz po studiach zajmowała się głównie polowaniem na męża, „zanim koleżanki odłowią najlepszych kandydatów”. "Po studiach dostałam propozycję stażu i pracy w Europie. Uznałam jednak, że w obcym kraju żaden chłopak, z którym będę chodzić na randki, nie będzie mi odpowiadał jako przyszły mąż" - wspomina Sandberg i dodaje, że Waszyngton wydawał jej się pełen odpowiednich kandydatów. Skończyło się to ślubem w wieku 23 lat z biznesmenem Brianem Kraffem i rozwodem dwa lata później. Sheryl postawiła wtedy na karierę.

Dziewczyna z dobrego domu

Nie miała wbrew pozorom trudnego startu - pochodzi z zamożnego domu w Waszyngtonie, jej ojciec był okulistą, a matka nauczycielką francuskiego, stać ich więc było na czesne w elitarnych szkołach dla córki.

Podczas studiów na Harvardzie, gdzie skończyła ekonomię i obroniła dyplom MBA, Sheryl zarabiała jako trenerka fitness. "Szczerzyłam się sztucznie do lustra czerwona, spocona, w lśniącym body i getrach. Ze zdumieniem odkryłam, że po jakimś czasie zaczęłam uśmiechać się naturalnie" – wspomina Sandberg i przytacza jeszcze jedną opowieść z tamtych czasów, gdy dostała się na staż do biura Kongresu USA: "Zamiast uścisnąć mi rękę, jeden z kongresmenów pogładził mnie po głowie i powiedział do towarzyszącego mi senatora: „Całkiem ładna, prawda?”. Wcale mnie to nie rozbawiło."

Pod koniec studiów na Harvardzie zwrócił na nią jednak uwagę prof. Larry Summers, amerykański ekonomista pracujący między innymi dla Banku Światowego i ściągnął ją do pracy w tej instytucji przy programie zwalczania chorób zakaźnych w Indiach. Sandberg wykazała się tam wielkimi talentami menedżerskimi, odeszła jednak do pracy w firmie doradczej McKinsey. Wtedy ponownie odezwał się Summers - wówczas wysoko postawiony urzędnik administracji Clintona - i zaproponował jej stanowisko szefa sztabu w Departamencie Skarbu.

Sandberg została tam do końca prezydentury Clintona w 2001 roku, kiedy wróciła do biznesu - tym razem postanowiła spróbować swoich sił w rozwijającej się w szalonym tempie Dolinie Krzemowej. Zaczęła pracę w Google, gdzie jako dyrektor do spraw globalnej sprzedaży opracowała strategie reklamy internetowej, które obecnie przynoszą firmie 14 miliardów dolarów rocznie, czyli połowę zysków. Jednak pomimo takich osiągnięć, trzech mężczyzn rządzących firmą nie chciało dzielić się z nią władzą. Sandberg odeszła, przez pewien czas zajmowała kierownicze stanowiska w Disneyu i w Starbucksie.

Praca u Zuckerberga

W 2007 roku na przyjęciu wigilijnym u znajomego w Dolinie Krzemowej poznała Marka Zuckerberga. Po negocjacjach - toczonych w domu Sandberg i podobno bardziej przypominających randki niż rozmowy biznesowe - w 2008 roku Sheryl przeszła do popularnego portalu społecznościowego. Przyszła dyrektor do spraw operacyjnych i pierwsza kobieta w kierownictwie Facebooka ofertę Zuckerberga chciała przyjąć wprawdzie od razu, ale brat i mąż nakłonili ją do walki o lepsze warunki dla zasady. "Żaden mężczyzna nie przyjąłby pierwszej oferty. Negocjuj" - przekonywali. Po kilku dniach Zuckerberg zaoferował jej prawie dwa razy więcej - dziś Sandberg ma pensję w wysokości 300 tys. dolarów rocznie i premię w akcjach wartą kolejne 30 mln dolarów.

Kiedy Sheryl zaczęła pracować w Facebooku, portal miał tylko biuro w kalifornijskim Palo Alto, gdzie obowiązywał luźna atmosfera pracy, a na kobietę w kostiumie i szpilkach patrzono z dużą dozą rezerwy. "Jestem chyba w Facebooku jedyną osobą na tyle dojrzałą, by pamiętać, że istniała praca bez pośrednictwa internetu" – śmiała się Sandberg i skutecznie zabrała się do pracy.

To właśnie dzięki niej serwis zaczął naprawdę zarabiać - rocznie 2 miliardy dolarów z reklam, podczas gdy liczba pracowników wzrosła z 130 do 2500, a użytkowników z 70 do prawie 700 milionów. Sandberg była bowiem pierwszą osobą w firmie, która naprawdę potrafiła zarządzać i pomogła skompletować profesjonalny zespół, między innymi ściągając do Facebooka swoich dawnych podwładnych. "Nie boi się ubrudzić sobie rąk. Robi w firmie to, na co ja nie mam ochoty" - chwali ją Zuckerberg.

Najważniejszy jest dobry mąż

Jednak Sandberg podkreśla, że udana kariera nie byłaby możliwa do pogodzenia z życiem prywatnym bez naprawdę partnerskiego związku. Sama wyciągnęła nauczkę z pierwszego małżeństwa i z drugim mężem - dyrektorem generalnym internetowej firmy SurveyMonkey - obowiązkami dzielą się sprawiedliwie, a może nawet trochę na korzyść Sheryl. Szefowa Facebooka przyznaje bowiem, że Dave Goldberg przejął dwie trzecie obowiązków domowych i trzy czwarte dotyczących opieki nad dziećmi, czteroletnią córką i sześcioletnim synem.

A Sheryl może skupić się na karierze. I na przekonywaniu kobiet między innymi o tym, że nie da się być idealną matką, żoną i świetnym pracownikiem. "Godzenie tych sfer to mit, dlatego trzeba być elastycznym" – przekonuje Sandberg, która swoja książką "Lean in" chce zapoczątkować ruch społeczny (feministyczny), zorganizowany wokół jej fundacji Lean In Circles i grup wsparcia dla kobiet, zachęcających je do dzielenia się swoimi opowieściami oraz udzielających im wskazówek dotyczących rozwoju kariery.

W USA założono już ok. 7 tys. takich kółek, których uczestniczki zdają się nie przejmować krytyką, jaka spadła na Sandberg po ukazaniu się książki. Zarzucano jej miedzy innymi, że jest oderwana od problemów zwykłych kobiet i że jej rady to zakamuflowane dostosowywanie kobiet do standardów biznesowych, wyznaczonych przez kulturę samców alfa.

Jednak Sandberg ma także swoich obrońców - magazyn „Time” umieścił ją na okładce z podtytułem: „Nie kieruj na nią nienawiści, dlatego że odniosła sukces”. A inne magazyn "Bloomberg Businessweek" i portal Huffington Post zadają pytanie: czy ta książka to początek kampanii, która uczyni Sandberg pierwszą kobietą na stanowisku prezydenta USA? Jak na na razie - oczywiście na Facebooku - powstał już profil: Sheryl Sandberg na prezydenta USA 2016.