Premier Tusk podczas obchodów Święta Wojska Polskiego zapowiadał, że polska armia dostanie nowy sprzęt wart miliardy. Takie deklaracje składał również minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak. Ale politycy nie wspomnieli, że w tej kalkulacji np. 4 mld zł są przeznaczone na paliwo, a kolejne na serwis sprzętu, naprawy czy części zamienne. W uchwale Rady Ministrów z 17 września zapisano 14 programów priorytetowych na kwotę 91,5 mld zł. Reszta z zadeklarowanych 130 mld zł ma iść m.in. na modernizację migów czy naprawę sprzętu (głównie rosomaków) po misji w Afganistanie.
Wojskowi już rozpoczęli zakupy. W ostatni piątek szef inspektoratu uzbrojenia gen. Sławomir Szczepaniak podpisał wart prawie 700 mln zł kontrakt na dostawę ponad 900 ciężarówek marki Jelcz. Jak tłumaczą urzędnicy MON, „o wyborze firmy Jelcz-Komponenty zdecydował, oprócz korzystnej oferty i atrakcyjnej ceny, fakt, że jest to producent krajowy”. Jest to jeden z większych kontraktów w branży motoryzacyjnej ostatnich lat. O tyle istotny, że MON wyszło ze sfery deklaracji i faktycznie zaczęło stawiać na polski przemysł zbrojeniowy.
Więcej kontrowersji budzi listopadowy zakup 119 niemieckich czołgów Leopard, 105 w wersji 2A5 oraz 14 w wersji 2A4. Problem w tym, że na rynku jest już nowsza wersja 2A6. Czemu nie kupiliśmy nowszej? Jest dużo droższa. Poza tym, choć oficjalnie nikt tego nie potwierdza, to jeden z członków sejmowej komisji obrony narodowej zasugerował, że „przecież polskie zakłady remontowe muszą mieć co robić”.
Reklama
Inny członek komisji, poseł Andrzej Rozenek z Twojego Ruchu, widzi jeszcze jeden problem. – Po co nam tak ciężkie czołgi? Przecież ich przejazd wytrzyma zaledwie co piąty most w Polsce – stwierdza polityk. Faktycznie, jeden leopard w pełnym uzbrojeniu waży ponad 60 ton. – W nowoczesnych armiach dywizje czołgów poruszają się z jednostkami pomocniczymi, które w szybkim tempie są w stanie zbudować most. A transport w warunkach pokoju odbywa się np. pociągami – wyjaśnia Karol Nowicki z zajmującego się obronnością „Mad Magazine”.
Kolejnym problemem jest kwestia przeciwpancernych pocisków kierowanych Spike. Jak w sierpniu ujawnił tygodnik „Wprost”, po wystrzeleniu pociski ciągną za sobą smugę dymu, a dzięki temu łatwo namierzyć miejsce, skąd zostały odpalone. Ponoć wszystko z powodu wilgoci w powietrzu, na testach w Izraelu (tam produkowane są pociski) było sucho. Do 2022 r. mamy na nie wydać 400 mln zł. Pytanie, czy producentowi uda się je poprawić.
Oczywiście najgłośniejszą kwestią w ostatnich dniach jest sprawa dronów, która przyczyniła się do dymisji wiceministra obrony gen. Waldemara Skrzypczaka. Choć na razie jesteśmy na etapie ustalania specyfikacji technicznej bezzałogowców, to warto przypomnieć, że doświadczenie z zakupem tego typu sprzętu mamy jak najgorsze. W 2010 r. podpisaliśmy umowę na dostawę dronów z firmą Aeronautics Defense Systems. Jednak Izraelczycy nie wywiązali się z kontraktu, który ostatecznie gen. Skrzypczak zerwał jesienią ubiegłego roku. Pokłosiem odwołania generała może być to, że jego następca nie będzie skłonny do tak spektakularnych, ale jednocześnie uzasadnionych decyzji. A liczba podobnych problemów będzie rosnąć proporcjonalnie do wydawanych pieniędzy.