Jeszcze w 2008 r. w wielu krajach banki osiągały kilkunastoprocentową stopę zwrotu z kapitału. W roku ubiegłym w Unii Europejskiej takim wynikiem mogły się pochwalić tylko dwa kraje.
„Od pojawienia się kryzysu finansowego w 2008 r. sektor bankowy strefy euro przechodzi proces racjonalizacji, który skutkuje zmniejszeniem ogólnej liczby instytucji kredytowych. W krajach w większym stopniu dotkniętych przez kryzys finansowy jest presja na ograniczanie kosztów, zmniejszenie skali dźwigni finansowej oraz restrukturyzację sektora bankowego” – otwierające zdania najnowszego raportu o stabilności systemu finansowego w Eurolandzie, opublikowanego pod koniec listopada przez Europejski Bank Centralny, najlepiej oddają to, co w ostatnich latach stało się w bankowości na naszym kontynencie – nie tylko w krajach strefy euro, lecz także w innych państwach Unii Europejskiej.
Jedyne dwa kraje Eurolandu, w których przybyło banków, to Malta i Słowacja. Charakterystyczny jest ten drugi przypadek – po wejściu naszego południowego sąsiada do unii walutowej znacząco zwiększyła się liczba działających tam oddziałów zagranicznych instytucji kredytowych. Z kolei banków krajowych ubyło. Generalna tendencja jest jednak zupełnie inna: w ciągu pierwszych czterech lat kryzysu liczba banków w strefie euro zmniejszyła się o 9 proc., do niewiele ponad 6 tysięcy.
Reklama
W końcu 2012 r. aktywa sektora bankowego Eurolandu wynosiły 29,5 bln euro, o 12 proc. mniej niż w 2008 r. Jak zaznacza Europejski Bank Centralny, w strefie euro największy spadek miał miejsce w 2009 r. W przypadku unijnych krajów spoza strefy euro – chodzi przede wszystkim o wschodnie rubieże UE – obawy związane z ograniczaniem skali działania grup bankowych narastały jeszcze później. Chodzi przede wszystkim o delewarowanie: ograniczanie skali działania, które pozwala na podniesienie współczynnika wypłacalności – podstawowej miary bezpieczeństwa banków.
Europejskie banki stały się mniejsze, ale czy są równocześnie bardziej bezpieczne i bardziej dochodowe?
>>> Przeczytaj również o tym, że zdaniem Narodowego Banku Polskiego, rodzimy sektor finansowy jest w dalszym ciągu słabo rozwinięty
Dane EBC wskazują, że odpowiedź na pierwsze z tych pytań jest twierdząca. W końcu 2008 r. w siedmiu unijnych krajach średni współczynnik wypłacalności krajowych banków (Tier 1, czyli obejmujący kapitały podstawowe) był poniżej 8 proc. W kolejnych siedmiu wahał się w przedziale 8–10 proc. (polski sektor bankowy miał wówczas współczynnik wypłacalności na poziomie 10,5 proc.). Cztery lata później poniżej 8 proc. były już tylko dwa kraje: Grecja i Cypr. Powód? Oba zostały dotknięte kryzysem nie tuż po jego wybuchu, lecz nieco później. Od bankructw i nacjonalizacji cypryjskich banków nie minął przecież nawet rok. Również tylko w dwóch krajach przeciętny współczynnik wypłacalności był w przedziale 8–10 proc. – to Hiszpania, która nie uporała się jeszcze ze skutkami pęknięcia spekulacyjnej bańki na rynku nieruchomości, a także Słowenia.
Równocześnie niemal we wszystkich krajach unijnych współczynnik wypłacalności był w końcu 2012 r. wyższy niż cztery lata wcześniej (poza Grecją i Cyprem dwa wyjątki to Czechy i Słowacja, w obu tych krajach jest to jednak ok. 16 proc.).
Według EBC poprawa to efekt stress testów prowadzonych przez Europejski Urząd ds. Nadzoru Bankowego (EBA). W ramach stress testów urząd wskazywał banki, które powinny podnosić swoje kapitały. I europejskie grupy starały się wypełniać te zalecenia. Autorzy raportu na temat stanu sektora bankowego w Eurolandzie przyznają równocześnie, że duże znaczenie miało ograniczanie aktywów ważonych ryzykiem (czyli delewarowanie; zmniejszanie aktywów ważonych ryzykiem może odbywać się dwiema drogami: albo bezpośrednio poprzez ograniczanie sumy bilansowej, albo przez odchodzenie od aktywów z wyższą wagą ryzyka, np. kredytów dla przedsiębiorstw, do tych z niższą wagą, jak obligacje z wysokim ratingiem).
Inaczej niż z bezpieczeństwem jest z rentownością działalności bankowej. Tu widać wyraźne pogorszenie – nawet jeśli 2012 r. porówna się z rokiem 2008, kiedy nie było już mowy o tak dobrej koniunkturze w światowych finansach, jak w latach poprzednich. O ile jeszcze w 2008 r. nie brakowało krajów, w których banki były w stanie osiągnąć kilkunastoprocentowe stopy zwrotu z kapitału, to w roku ubiegłym w Unii Europejskiej takim wynikiem mogły pochwalić się tylko dwa kraje: licząca kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców Malta i... Polska. W ośmiu państwach banki odnotowały straty (w 2008 r. takich krajów było pięć), a w dziesięciu wskaźnik zwrotu z kapitału mieścił się w przedziale 0–5 proc. (cztery lata wcześniej tak było w sześciu krajach). Lista państw, których banki przynoszą straty, jest oczywista – to państwa, o których najgłośniej w związku z kryzysem finansowym, jak Hiszpania, Grecja czy Irlandia, ale także niewielka Słowenia.
Oczywiście nawet w tych krajach, które wciąż są w najtrudniejszej sytuacji, nie wszystkie banki są pod kreską. Na Cyprze instytucje posiadające prawie 40 proc. aktywów sektora wykazały w minionym roku zyski, w Portugalii dochodowe banki miały ponad 50-proc. udział w aktywach. Równocześnie są kraje, które średnio rzecz biorąc są na plusie, jednak dużą część sektora stanową banki przynoszące straty: w Wielkiej Brytanii ich udział wyniósł w minionym roku 42 proc., a we Francji 26 proc.
Według EBC mniejsze zyski europejskich banków wiążą się przede wszystkim z bieżącą sytuacją gospodarczą – skoro ta jest słaba, to cały czas banki stają wobec konieczności dokonywania odpisów. Gdy zaś koniunktura w gospodarce się poprawi, wrócą też lepsze wyniki banków, bo jeśli chodzi o generalne tendencje w przychodach instytucji finansowych i ponoszonych przez nie kosztach, to widać większą stabilność. Problem w tym, że na razie na większe ożywienie w europejskiej gospodarce się nie zanosi. Jak wynika z jesiennej prognozy Komisji Europejskiej, po spadku PKB w 2012 r. rok bieżący, jeśli chodzi o całą UE, powinien zakończyć się zerem, a w 2014 r. dynamika gospodarki przyśpieszy do 1,4 proc. – tyle że byłby to wynik słabszy niż w kryzysowych latach 2010–2011.