Prezydent Petro Poroszenko podpisał ustawę, dotyczącą wprowadzenia sankcji wobec Rosji.

Na razie chodzi o 172 osoby i 65 firm, które zostały uznane za zaangażowane we wspieranie terroryzmu i separatyzmu na Wschodzie Ukrainy, a także popierające aneksję Krymu przez Rosję w marcu. Na liście jest między innymi Gazprom.

Sankcje, które będą mogły być zastosowane, są różne, od zakazu wjazdu na Ukrainę, aż do zablokowania rachunków i zamrożenia aktywów.

Ustawa przewiduje możliwość wprowadzenia sankcji przeciwko całemu państwu, albo przeciwko firmom, które prowadzą konkretną działalność. Wtedy jednak decyzję musi podjąć Rada Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony oraz prezydent. Później powinien ją zatwierdzić parlament.

Reklama

"Ukraińskie sankcje są opóźnione co najmniej o pół roku" - mówi dziennikarka redakcji ukraińskiej Polskiego Radia dla Zagranicy Olena Babakowa. Jak wyjaśnia, tu nie chodzi o gospodarczą skuteczność tych sankcji, bo zachodnie sankcje są bardziej dotkliwe. "Chodzi raczej o symbol, o to, że ludzie, którzy wspierają ekspansję Kremla, nie mogą tak po prostu przyjeżdżać do Kijowa, chodzić do restauracji i robić interesy" - dodaje.

Kilka dni wcześniej Unia Europejska uzgodniła swoje sankcje. Jednak wspólnota na razie wstrzymuje się z ich wdrożeniem, licząc że zawieszenie broni na Ukrainie będzie trwałe. Tymczasem, jak twierdzi ukraiński publicysta Witalij Portnikow, zawieszenie broni jest kruche. "Teraz wojny nie ma, ale nie ma i pokoju" - mówi dziennikarz. Jak tłumaczy Witalij Portnikow, jest to pokój z prowokacjami separatystów.

>>> czytaj też: Rosja zakręca Polsce kurek z gazem? Dostawy paliwa spadają