Zmiany we współczesnym kinie, tak samo jak w innych dziedzinach sztuki, są napędzane głównie poprzez rozwój technologii. Wzrastające możliwości twórców pozwalają obecnie na tworzenie coraz doskonalszych wirtualnych światów, wyglądających przy tym bardzo realistycznie. Towarzyszy temu kilka wyraźnych trendów.

Jest to przede wszystkim coraz większa dominacja w kinowych ramówkach gatunku science-fiction i produkcji opartych o efekty specjalne. Istnieje silne powiązanie pomiędzy autorami komiksów i mainstreamowej literatury, które to dostarczają pomysłów i postaci, a filmową „fabryką”, przez którą są wykorzystywane - W cenie są kontynuacje, kino gatunkowe (thrillery, kino akcji), o wiele gorzej mają się klasyczne gatunki w rodzaju melodramatu czy komedii – mówi krytyk filmowy, Łukasz Maciejewski.

Obniża się średnia wieku kinowego odbiorcy. To właśnie ogromy popyt wśród najmłodszej widowni na filmy science-fiction w największej mierze kształtuje rynek. Oferta repertuarowa w wielkich sieciach typu Cinema City jest więc jednorodna i mało ambitna. Zmusza to starszych widzów o bardziej wyrafinowanych gustach do szukania nisz, w których mogliby realizować swoją pasję. Filmów dla siebie szukają oni w małych, starszych kinach i na filmowych festiwalach (co potwierdza na przykład duża popularność Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi).

W dobie remaku i sequelu

Reklama

Najlepiej zarabiającym filmem w 2014 roku była produkcja „Strażnicy galaktyki”, która zarobiła w 2014 roku 332,5 mln dol – wynika z zestawienia portalu boxofficemojo.com. Na kolejnych miejscach tego zestawienia znalazły się: „Igrzyska Śmierci: Kosogłos, część I” (zarobiły 276,9 mln dol.), „ Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz” (259,8 mln dol.). „Lego przygoda” (257,8 mln dol.) oraz "Transformers: Wiek Zagłady" (245,4 mln dol.). Po przeanalizowaniu tego zestawienia nasuwa się od razu kilka wniosków.

Po pierwsze – światowe kino, pomimo wielu głosów o jego rychłej śmierci – ma się dobrze. Przynajmniej jeśli chodzi o zyski z największych, mainstreamowych produkcji. Jest to wielki biznes, który pozwala zarabiać setki milionów dolarów za pojedynczą produkcję.

Po drugie – w cenie są przede wszystkim sequele, remaki, filmy rozrywkowe i oparte w dużej mierze na efektach specjalnych. Aż 7 z 10 najlepiej zarabiających obrazów w 2014 roku to kontynuacje serii lub nowe wersje uznanych filmów. W odwrocie jest za to kino gatunkowe, w tym między innymi klasyczne dramaty czy westerny. Warunki w światowym kinie dyktują mało wymagające thrillery i filmy science-fiction, które wykorzystują sukcesy wcześniejszych podobnych produkcji, w których roi się od fantastycznych postaci rodem z kultury masowej: komiksów, gier komputerowych i literatury.

Kino uległo standaryzacji, produkuje się rzeczy, które są pewniakami i dają gwarancję zwrotu kosztów poniesionych na produkcję. - Wśród amerykańskich widzów po raz kolejny triumfuje myśl wielkiego filozofa społecznego inżyniera Mamonia (bohatera kultowego filmu „Rejs”), który mawiał: „Lubimy tylko te piosenki, które już znamy” – mówi Piotr Czerkawski z Dziennika Gazety Prawnej. Tym razem zasada ta ulega jednak drobnej modyfikacji. Sequelom w sensie ścisłym towarzyszą filmy, które w znaną nam skądinąd scenerię wprowadzają nowych bohaterów – dodaje.

Po trzecie – w filmie zamiera zapotrzebowanie na wielkie twarze i nazwiska. W pierwszej 10 zestawienia najlepiej zarabiających tytułów trudno znaleźć aktorów z pokolenia obecnych 40 czy 50-latków, którzy jeszcze niedawno bez problemu inkasowali po 20 mln dol. za rolę. Dlaczego tak jest? Główną przyczyną jest zapewne bardzo szybko obniżający się wiek kinowej widowni, dla której Leonardo Di Caprio czy Meryl Streep to już filmowe dinozaury. Poza tym wielkie studia filmowe nie chcą przepłacać za kontrakty najdroższych aktorów, skoro to nie od nich zależy powodzenie filmów. Wielkie gwiazdy zazwyczaj też nie są zainteresowane graniem w produkcjach dla nastolatków.

>>> Czytaj też: "Każdego, kto obejrzy ten film, czeka straszliwy koniec". Koreańscy hakerzy grożą widzom



Przepis na blockbuster

Ile obecnie wydaje się na filmy? Okazuje się, że skokowy rozwój technologii wcale nie pompuje budżetów do niebotycznych rozmiarów. Największe hity są oczywiście megakosztowne, ale filmowe budżety wcale nie rosły w ostatnich 4-5 latach. Z zestawienia zaprezentowanego przez portal the-numbers.com wynika, że od 2009 roku najdroższym filmem niezmiennie pozostaje „Avatar” Jamesa Camerona.

Film kosztował 425 mln dol. Z kolei najdroższym filmem w tym roku był „Hobbit. Bitwa Pięciu Armii” (budżet na poziomie 250 mln dol.). Dla porównania – wyprodukowany w 1997 roku „Titanic” - kosztował około 200 mln dol. Jaki z tego wniosek? Rozwój technologii, poza zwiększaniem możliwości technicznych twórców, pozwala także obniżać koszty produkcji. Nowe narzędzia dają możliwość coraz efektywniejszego tworzenia wirtualnych obrazów, które zastępują tradycyjne formy produkcji.

Warto w tym miejscu zastanowić się, jak wygląda przepis na filmowy blockbuster. Przykładową wielką produkcję rozebrał na czynniki pierwsze The Guardian. Analizy dokonał na jednej z największych produkcji z gatunku science-fiction, czyli filmie „Spider-Man 2”. Pokazała ona, jak wygląda struktura wydatków przy produkcji współczesnego hitu i jak skomplikowany jest proces jego powstawania.

Oto cała lista elementów składających się na dużą produkcję. Typowy koszt scenariusza filmowego to ok. 5 proc. całego budżetu (w przypadku Spider-Mana to 10 mln dol.). Licencja do wykorzystania postaci z komiksu Marvela to kolejne 20 mln. Koszt produkcji (właściwego tworzenia filmu) to aż 100 mln dol. Cała ekipa filmowa (dyrektor, producenci, operatorzy, scenografowie itp.) pobierają tradycyjne tygodniówki przez cały czas trwania filmowych zdjęć.

Producenci „Spider-mana 2” zarobili na filmie 15 mln dol. Reżyser, czyli serce całego tego skomplikowanego organizmu, zainkasował 10 mln dol. W tym przypadku cena była w dużej mierze zdeterminowana nazwiskiem; Sam Raimi wypracował sobie bowiem do czasu angażu w tej produkcji uznane nazwisko. Tradycyjnie lwia część budżetu filmu została przeznaczona na wynagrodzenia dla aktorów. Grający rolę Spider-Mana Tobey Maguire dostał za film 17 mln dol. Co ciekawe, za pierwszą część filmu zarobił tylko 4 mln dol., co pokazuje, że studia filmowe są w stanie sowicie płacić za sprawdzone wcześniej rozwiązania.

Dodatkowe koszty obsługi filmu, takie jak na przykład wyżywienie, zakwaterowanie i opłacenie statystów to kolejne 45 mln (przy Spider-Manie było łącznie zatrudnionych 870 osób, które zarabiały średnio 200 funtów dziennie). Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze koszt przygotowania efektów specjalnych (65 mln) i muzyki (5 mln). Do kosztów produkcji nie uwzględnia się tych związanych z promocją, przeznaczonych między innymi na plakaty i reklamy.

Co dalej?

Trudno spodziewać się, by w kino miało w najbliższych latach stanąć na głowie. Światowym box officem nadal będą rządziły filmy komercyjne, a głównym targetem studiów filmowych pozostanie widownia w wieku poniżej 25 lat. Od pewnego czasu mówi się jednak o tym, że Hollywood „zaczyna zjadać własny ogon”.

Jak długo można bazować na ciągle tych samych tytułach, bohaterach i autorach, kiedy w końcu wyczerpie się ten materiał? Jest jednak powód do optymizmu. - Oczywiście, że listy najlepszych filmów roku tworzone przez krytyków nijak nie pokrywają się z tabelą box office’u – mówi Czerkawski. Jeśli jednak Hollywood będzie zjadać własny ogon w tak widowiskowy sposób jak w „Strażnikach galaktyki” czy „Kapitanie Ameryka”, nie mam nic przeciwko temu - dodaje.

Jedno jest pewne - największa filmowa fabryka świata znajdzie nowy sposób na zarabianie pieniędzy.