W połowie ubiegłego roku fanatycy stworzyli na podbitych terenach islamski kalifat. Cały czas tworzą tam swoje własne, parapaństwowe instytucje, ze stolicą w syryjskim mieście Rakka. Starają się też podbić kolejne tereny, choć w ostatnich tygodniach ich ofensywa znacznie osłabła.
Eksperci szacują, że w szeregi islamistów wchodzi od kilkunastu tysięcy do nawet 200 tysięcy bojowników. Operują nie tylko w Syrii i w Iraku, ale także w Libii, Egipcie i Algierii. Dysponują nowoczesną bronią, zrabowaną głównie irackiej armii. Głównym źródłem dochodu radykałów jest nielegalna sprzedaż ropy z podbitych rafinerii, przede wszystkim do Turcji. Amerykańscy dyplomaci szacują, że Państwo Islamskie zarabia na ropie miliard dolarów dziennie, ale eksperci ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich oszacowali te dochody na 3 miliardy dolarów.
Coraz częściej pojawiają się głosy mówiące o rosnącym niezadowoleniu mieszkańców podbitych terenów z rządów islamistów. Eksperci podkreślają jednak, że fanatycy wciąż są bardzo mocni, a ich pokonanie może zająć nawet kilka lat. Wszystko wskazuje na to, że na terenie Syrii i Iraku wciąż istnieć będzie para-państwowy, nieuznawany przez nikogo twór.
Według raportów analityków, Państwo Islamskie regularnie otrzymuje pieniądze od prywatnych, bogatych mieszkańców Zatoki Perskiej. Irak i Iran oskarżają też Katar i Arabię Saudyjską o wspieranie fanatyków. Podobne oskarżenia pojawiły się także pod adresem Turcji.