Z opublikowanych w piątek danych unijnego urzędu statystycznego wynika, że kryzys mocno dał się we znaki strefie euro, która znalazła się w recesji po raz pierwszy od swojego powstania w 1999 roku. Według danych za trzeci kwartał b.r. liczony razem PKB 15 krajów strefy euro spadł o 0,2 proc. w porównaniu z poprzednim kwartałem, w którym także zanotowano spadek o 0,2 proc. Ujemne wskaźniki za dwa kwartały z rzędu oznaczają tzw. recesję techniczną.

Spadek PKB o 0,2 proc. nastąpił też w całej, liczącej 27 krajów Unii Europejskiej, gdzie jednak - z technicznego punktu widzenia - nie ma mowy o recesji, gdyż w poprzednim kwartale PKB utrzymał się na tym samym poziomie (wzrost zerowy).

Taki spadek oznacza po prostu, że europejscy przedsiębiorcy przyjęli postawę wyczekującą. Brak przewidywalności powstrzymuje ich przed podejmowaniem decyzji biznesowych - dodaje Sadowski.

Zdaniem eksperta także masowe zwolnienia pracowników w niektórych krajach Europy są raczej wyrazem paniki i niepewności, niż wynikiem realnego spadku poziomu produkcji (jak dotąd taki spadek w stopniu znacznym objął przemysł samochodowy).

Reklama

Ekspert jest szczególnie zaniepokojony sygnałami, jakie do przedsiębiorców płyną od niektórych polityków Unii. Prezydent Francji Nicolas Sarkozy zapowiedział utworzenie narodowego funduszu, który będzie blokował przejmowanie nieefektywnych przedsiębiorstw przez inne podmioty gospodarcze.

- To oznacza, że naturalna działalność rynku zostanie zakłócona. I to za pieniądze podatników. Takie działania interwencyjne, które są co prawda dopiero w sferze deklaracji politycznych niż realnych, mogą skutecznie gospodarki unijne zablokować - powiedział Sadowski.

Ekonomista ubolewa także, że nie wyciągnięto nauki z Wielkiego Kryzysu. - Podobne działania, jakie dziś serwują nam politycy unijni, serwował niegdyś prezydent Stanów Zjednoczonych, Franklin D. Roosevelt. Efektem tego było przedłużenie recesji o kilka lat - powiedział.

Sadowski pozostaje także sceptyczny co do rozpoczynającego się w Waszyngtonie sobotę szczytu G-20. Jego zdaniem nie rozwiąże on obecnych problemów, a wspólne stanowisko, z jakim jedzie tam Bruksela, świadczy - w opinii ekonomisty - o błędnym rozumieniem natury ekonomii.

- Politycy chcą nas za wszelką cenę przekonać, że potrafią kierować wzburzonym oceanem, czyli rynkami finansowymi. A przecież nie można kierować warunkami atmosferycznymi; można jedynie kierować statkami – podkreślił.