Brexit podzielił klasę polityczną we Francji i zachwiał rynkiem kapitałowym. Lewica i prawica proponuje przedefiniowanie pozycji Francji w Europie. Rosnący w siłę ekstremiści chcą wyjścia Francji z UE. A minister gospodarki zamierza „rozłożyć czerwony dywan” dla firm ulokowanych z londyńskiego City.

Zarówno francuska scena polityczna, jak i rynek kapitałowy zadrżały po ogłoszeniu wyników brytyjskiego referendum. Indeks CAC40 spadł do poziomu z 2008 roku, a wartość akcji banków dramatycznie malała. Societe Generale odnotował spadek o 20,57 proc., a BNP Paribas o 17,4 proc. Tym większym zaskoczeniem był komentarz ministra finansów Michela Sapina, że pierwszy szok po Brexit został już opanowany.

Minister gospodarki Emanuel Macron, który niedawno ogłosił chęć kandydowania w przyszłorocznych wyborach prezydenckich, zaprasza firmy z siedzibami w londyńskim City do przenoszenia się do Francji. Minister parafrazuje słowa premiera Davida Camerona z 2012 r., kiedy ten namawiał dużych przedsiębiorców i banki do opuszczania Francji, która podniosła właśnie podatki. Minister Macron, charakteryzowany jako liberał w rządzie socjalistów, podkreśla, że żadna instytucja finansowa z City nie będzie już miała „paszportu” pozwalającego na inwestowanie na unijnym rynku.

Nowa definicja Unii Europejskiej

Rządząca we Francji lewica z niepokojem przyjęła informację o decyzji Brytyjczyków. – Brexit jest poważnym sprawdzianem dla Europy – ze smutkiem i niedowierzaniem skomentował wyniki referendum prezydent François Hollande, który zwołał nadzwyczajne posiedzenie rządu jeszcze tego samego dnia. Premier Manuel Valls straszył ekstremizmem prawicowym:

Reklama

– Zagrożenie terroryzmem oraz kryzys migracyjny z całym swoim dramatyzmem wzmacniają ekstremalną prawicę na naszym kontynencie, która odwraca się plecami do fundamentalnych wartości europejskich, do Europy, która walczyła o pokój i dobrobyt. To czas na przedefiniowanie Europy i na słuchanie głosu ludzi, bez których Europa nie istnieje – podsumował wyniki referendum premier Manuel Valls.

Prawica z Nicolasem Sarkozym, przewodniczącym konserwatywnej partii Republikanie uważa, że Unia powinna stworzyć rząd strefy euro z własnym budżetem i parlamentem. Były prezydent Francji zaproponował właśnie zorganizowania referendum w kwestii nowego traktatu europejskiego, który dookreśliłby funkcjonowanie strefy euro, politykę imigracyjną oraz położyłby kres procesowi rozszerzania Unii Europejskiej.

>>> Czytaj też: Szefowie dyplomacji Berlina i Paryża chcą superpaństwa zamiast UE

Dla Turcji nie ma miejsca w Unii – uważa Sarkozy, który zapewnia, ze nie jest zaskoczony wynikami brytyjskiego referendum, chociaż budzi ono jego obawy. Podkreśla jednak, że nie wolno rezygnować z kolejnych referendów, ponieważ „należy słuchać ludzi”. – Jeśli wyniki referendum nie będzie po myśli polityków, to oznacza, że obraliśmy złą drogę – podsumowuje swoją wypowiedź dla kanału 2 publicznej telewizji były prezydent Francji.

Francuski dyplomata Bruno Le Maire oraz były premier François Fillon, liderzy Republikanów i potencjalni kandydaci w wyborach prezydenckich w 2017 r., również opowiadają się za ideą referendum. Bruno Le Maire uważa, że debata na ten temat powinna zacząć się już w 2017 r., a „pozycja Francji w Unii powinna być skorygowana od A do Z”. Alain Juppé, były premier i obecny mer Bordeuax oraz główny rywal Sarkozy’ego w partii republikańskiej, jest co prawda ostrożniejszy, tłumacząc, że rządy europejskie muszą przede wszystkim wypełniać swoje obowiązki, jednak i ten polityk postuluje redefinicję relacji z Brukselą w kierunku zwiększenia roli Francji i jej modelu gospodarczego w Europie.

Do niedawna, bo jeszcze do zeszłego roku, utworzenie rządu strefy euro było również postulatem prezydenta François Hollande’a, który podkreślał, że Europa wielu prędkości jest faktem i żaden kraj spoza strefy euro nie powinien uzurpować sobie prawa do weta czy decydowania o kształcie Unii. Wydaje się jednak, że poglądy François Hollande’a ewoluowały w tej kwestii. Komentując Brexit francuski prezydent podkreślał, że Unia powinna „skupić się na rzeczach kluczowych”, a resztę pozostawić do rozstrzygnięcia na płaszczyźnie narodowych rozwiązań. Dodał, że Europa musi bronić swojego obecnego modelu i za wszelką cenę uchronić się przed populizmem. Po poniedziałkowym spotkaniu z Angelą Merkel w Berlinie prezydent Hollande wydaje się znów bliższy idei zacieśniania współpracy w ramach strefy euro.

Marion Gaillard, politolog specjalizująca się w relacjach francusko-niemieckich uważa również, że większa unifikacja Europy w tej chwili nie wydaje się możliwa. Prawdopodobnie przeważy model federacyjny z mniej skomplikowaną administracją bliższą obywatelom, którzy właśnie pokazali, że nie są zadowoleni z obecnego kształtu Unii. Według Gaillard. regres Europy oznacza powrót do nacjonalizmów. Z drugiej jednak strony interesy Francji i Niemiec nie są zawsze zbieżne. Francja sprzeciwia się m.in. polityce imigracyjnej proponowanej przez Angelę Merkel czy ratyfikacji traktatu o wolnym handlu z USA.

Rozbieżności jest obecnie wiele, ale warto wsłuchać się w te głosy Francji, która najprawdopodobniej stanie się wraz z Niemcami, mimo dzielących oba kraje różnic, rozdającym karty w Unii Europejskiej. – Skutkiem Brexitu będzie zwiększenie znaczenia Francji i Niemiec w UE oraz wzmocnienie tendencji protekcjonistycznych na rynku.

Nie jest to dobra wiadomość dla polskich przedsiębiorców. Polska, tak jak i Wielka Brytania są zwolennikami deregulacji i znoszenia barier – uważa ekonomista Patryk Toporowski z Polskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (PISM) i współautor raportu na temat skutków wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. W kwestii przyszłego kształtu Unii kluczowe będę najbliższe miesiące. Zaraz po ogłoszeniu wyników brytyjskiego referendum zwołano spotkanie państw – założycieli Unii: Niemiec, Francji, Włoch, Belgii, Holandii i Luksemburga. To może być już sygnał tworzenia tzw. rdzenia Unii, czyli państw strefy euro, które stworzą wspólne rozwiązania fiskalne, administracyjne oraz socjalne, o czym Francja mówi już od dawna.

– Wzrośnie rola państw strefy euro, a Polska nie jest jej częścią. Pod względem ekonomicznym wejście do strefy euro nie jest korzystne dla Polski, jednak być może argumenty polityczne przeważą i Polska będzie musiała zweryfikować swoje obecne stanowisko – nie wyklucza takiego obrotu spraw Patryk Toporowski.

>>> Czytaj też: "Frexitu" nie będzie. Dwie trzecie Francuzów chce, by ich kraj pozostał w UE

Francuski eurosceptycyzm

Francuzi udowodnili już w 2005 roku, że kwestie gospodarcze, w tym ochrona ich własnego rynku i miejsc pracy są dla nich ważniejsza niż idea wspólnej Europy bez granic z konkurencyjnym i całkowicie wolnym rynkiem towarów i usług. W europejskim referendum konstytucyjnym dotyczącym ratyfikacji traktatu ustanawiającego Konstytucję dla Europy, ponad 54 proc. Francuzów opowiedziało się wówczas przeciw temu europejskiemu projektowi.

Radykalno-nacjonalistyczny Front Narodowy Marine le Pen otwarcie wzywa do zorganizowania we Francji referendum na wzór brytyjskiego.

Przeciwnicy konstytucji pochodzili zarówno z lewej jak i prawej strony sceny politycznej. Część lewicy twierdziła, że nowy traktat zmusi Francuzów do przyjęcia zbyt liberalnego modelu gospodarki opartego na wolnym rynku i konkurencji między przedsiębiorcami z całej Europy. Podobne stanowisko reprezentowali Zieloni, Partia Komunistyczna oraz związkowcy z SUD i CGT (obecnie główna siła blokująca przyjęcie nowego, bardziej liberalnego kodeksu pracy).

Wielu krytyków konstytucji łączyło ją z nową dyrektywą o wewnętrznym rynku usług. Lewica przekonywała, że przyjęcie konstytucji oznacza „zalanie” Francji, przez pracowników z nowych krajów członkowskich symbolizowanych przez „polskich hydraulików”. Wśród prawicy główne siły przeciwne ratyfikacji traktatu skupiły się wokół gaullistowskiego Ruchu dla Francji (MPF) oraz nacjonalistycznego Frontu Narodowego. Politycy z tego nurtu twierdzili, że Francja nie powinna stawać się częścią europejskiego superpaństwa. Prawica przekonywała również, że dzięki konstytucji możliwa będzie akcesja Turcji do Unii oraz ostrzegali przed napływem islamskich emigrantów, mających odebrać Francji jej chrześcijańskie korzenie.

Radykalno-nacjonalistyczny Front Narodowy otwarcie wzywa do zorganizowania we Francji referendum na wzór brytyjskiego, budując na tym pomyśle swój kapitał polityczny. – To koniec Unii Europejskiej i wielki sukces niepodległości – ogłosiła Marine le Pen, przewodnicząca partii. Jej siostrzenica i druga najważniejsza liderka ruchu, Marion le Pen nawołuje natomiast do zaprowadzenie demokracji we Francji i przyznaniu Francuzom prawa wyboru. Front Narodowy rośnie w siłę we Francji, która nie radzi sobie z bezrobociem, terroryzmem i wielkim niezadowoleniem prowincji z rządzącej klasy politycznej. Partia w niedawnych wyborach regionalnych wygrała pierwszą turę wyborów. Dopiero umowa socjalistów i konserwatystów przekazujących sobie głosy wyborców w poszczególnych okręgach w drugiej turze, zablokowała kandydatów.

Ostrą krytykę unijnej biurokracji i obecnego kształtu wspólnoty wypowiada również gaullistowsko-republikańska partia UPF.W dzień ogłoszenia wyniku referendum na wyspach brytyjskich partia wydała komunikat. W komunikacie wypomina Unii finansowanie Grecji i zbiurokratyzowanie struktur unijnych. Według UPF, Brytyjczycy pokazali narodom europejskim drogę, budząc w nich nadzieję na lepszą przyszłość. Brexit spowodował, w opinii UPF, trzęsienie ziemi na scenie politycznej i na rynkach finansowych, ale Europejczycy nie powinni budować struktur ponadnarodowych, które służyłby interesom jedynie wielkiej finansjery.

>>> Czytaj też: "UE jest antydemokratyczna i brutalna". Marine Le Pen chce referendum we Francji

Autor: Katarzyna Stańko