Rosja lubi robić z siebie ofiarę Zachodu, ale paradoksalnie to jej działania sprawiły, że Sojusz - mimo oporu wielu krajów - podejmie decyzje o wzmocnieniu wschodniej flanki - mówi PAP prezes Ośrodka Analiz Strategicznych, ekspert ds. międzynarodowych Witold Jurasz.

Czy warszawski szczyt NATO będzie przełomowy?

Zależy, jak zdefiniujemy wyzwania, przed jakimi stoimy. Jeżeli przyjmiemy założenie, że grozi nam pełnowymiarowy konflikt zbrojny z Rosją, to nie, dlatego że decyzje, które zostaną podjęte w Warszawie, wzmocnią nasze bezpieczeństwo, ale jednocześnie będą dalece niewystarczające, by zatrzymać hipotetyczną inwazję.

Natomiast jeżeli założyć, że grożą nam - tylko i aż - różnego rodzaju prowokacje i uderzenia "hybrydowe", że Rosja jest w istocie państwem, które nie posunie się do przodu, jeśli poczuje pewien opór, a sam fakt stacjonowania u nas i w krajach bałtyckich nawet ograniczonego kontyngentu sił naszych sojuszników będzie skutecznym argumentem odstraszającym wrogie działania Rosji, to wówczas należałoby uznać ustalenia szczytu za przełomowe.

Jak by nie patrzeć, po raz pierwszy od zakończenia zimnej wojny dojdzie do realnej dyslokacji - ograniczonych, ale jednak - sił "starych członków" Sojuszu Północnoatlantyckiego na terytorium byłych państw Bloku Wschodniego - jedynym wyjątkiem od tej reguły są amerykańskie instalacje na terytorium Rumunii.

Reklama

Inna sprawa, że decyzje NATO nie będą takie, jakich my byśmy chcieli, chociaż teraz oczywiście będziemy mówić, że są.

A jakich byśmy chcieli?

Tak jak powiedział swego czasu Radosław Sikorski - dwóch brygad. A ja bym dodał, że optymalnie nawet więcej niż dwóch.

Ale trzeba pamiętać o tym, że do Paktu Północnoatlantyckiego należą różne państwa, w tym takie, które jeśli nie są prorosyjskie, to przynajmniej wykazują wobec Rosji duże zrozumienie. Jest w nim też globalne mocarstwo, jakim są Stany Zjednoczone, które mają z Rosją cały szereg wspólnych spraw. Amerykanie i Rosjanie mają oczywiście swoje kwestie sporne, ale Rosja w wielu rejonach świata jest też Stanom potrzebna. Do tego dochodzi kwestia amerykańskiego "piwotu", rosnącej koncentracji polityków USA na regionie Azji Południowo-Wschodniej i rywalizacji z Chinami.

Zwykle w roli "hamulcowych" bardziej ambitnej polityki NATO obsadza się jednak Niemcy.

Niemcy są jednym z kluczowych członków Paktu. Pod przywództwem Angeli Merkel starają się, zgodnie z tradycją bismarckowską, odgrywać w polityce międzynarodowej rolę "uczciwego maklera". W praktyce oznacza to dziś, że Niemcy chcą reagować na zachowania Rosji na tyle, żeby zabezpieczyć sojuszników, ale jednocześnie robić to w taki sposób, który nie będzie - w ich mniemaniu - przecinał kanałów kontaktu z Moskwą.

Stosunkowo skromna skala wzmocnienia wschodniej flanki jest wypadkową tych różnych dążeń, a także ograniczeń budżetowych, bo trzeba pamiętać, że Zachód - choć nadal zamożny - nie jest tak bogaty, jak był kiedyś. W przypadku Stanów Zjednoczonych w grę wchodzą również stosunkowo ograniczone zasoby - na tle sytuacji z momentu zakończenia zimnej wojny - jeśli chodzi o siły zbrojne.

Można by powiedzieć, że przeżywamy w pewnym sensie +deja vu+ - wracamy do sytuacji konfliktu Zachodu z Moskwą; tyle że kiedyś był to konflikt potężnego Zachodu z potężnym Związkiem Sowieckim, a dziś mamy do czynienia z konfliktem wciąż silnego, ale jednak znacznie słabszego Zachodu ze znacznie słabszą Rosją. Zastrzegam tu, że obiektywna słabość gospodarcza i militarna Rosji nie oznacza, że nie jest ona zagrożeniem, ponieważ słabość nadrabia bardzo wysoką gotowością bojową swojej armii, która pozwala Kremlowi posłać do walki relatywnie duże siły w krótkim czasie.

Można na marginesie dodać, że o ile faktycznie wyważona postawa cechuje kanclerz Merkel, która stara się godzić ze sobą przeciwstawne wartości, o tyle nie można tego samego powiedzieć o wywodzącym się z SPD szefie niemieckiej dyplomacji Franku-Walterze Steinmeierze.

Na europejskiej lewicy, zwłaszcza niemieckiej, francuskiej i włoskiej, cały czas pokutuje przeświadczenie, że imperialne tendencje w polityce Rosji są jakąś anomalią, wypadkiem przy pracy, podczas gdy w rzeczywistości jest to rys trwały i konsekwentny. Odpowiedzialnością za napięcia w relacjach z Rosją obarcza się na lewicy nie Rosję jako taką, a osobiście prezydenta Władimira Putina, sugerując, że bez niego Kreml prowadziłby inną politykę. Nie sposób tego nazywać inaczej niż wyrazem bardzo dużej naiwności. Już zupełnym zaś absurdem jest sytuacja, gdy o "prowokowanie Rosji" obwinia się rzeczywiste lub potencjalne ofiary rosyjskiej agresji, czyli przede wszystkim Ukrainę, państwa bałtyckie i Polskę oraz inne kraje naszego regionu. Europejska lewica wpada w taką dziwną pułapkę, że obarczając Stany Zjednoczone winą za niektóre negatywne aspekty kapitalizmu popada w schemat, że tam, gdzie Waszyngton jest zły, tam Moskwa jest dobra. Zapomina przy tym, że tak dzikiego rynku jak w Rosji nie ma nigdzie na Zachodzie. Z kolei europejska prawica - na podobnej zasadzie - odnajduje w Rosji państwo konserwatywne (niepoddające się "ideologii gender" etc.). Tyle, że to jest dokładnie taki sam absurd, jak wiara lewicy w Rosję.

A czy decyzje, które zostaną podjęte w Warszawie mogą - Pana zdaniem - przyczynić się do zdynamizowania Sojuszu, dać mu swoisty wiatr w żagle? Może to wzmocnienie flanki wschodniej okaże się np. krokiem na drodze do rozszerzenia NATO?

NATO nie tyle tworzy tym szczytem nowy rozdział w swojej historii, co raczej wraca do korzeni. Warto podkreślić, że impulsem do wzmocnienia wschodniej flanki i tym samym zmiany strategii Sojuszu, są przede wszystkim działania Rosji. To jej agresywna, rewanżystowska polityka spowodowała, że NATO musiało w końcu zareagować, mimo wyrozumiałego podejścia do Kremla znacznej części europejskich elit politycznych. Warto to podkreślać, bo Rosjanie bardzo lubią robić z siebie ofiarę Zachodu. Jeśli więc narzekają teraz na działania NATO, to warto głośno mówić, że te działania to jedynie reakcja na działania Moskwy.

Co do rozszerzenia, to nie spodziewałbym się tu niestety jakiegoś przyspieszenia. Są oczywiście państwa popierające, a przynajmniej biorące pod uwagę możliwość przyjęcia do Paktu nowych członków. Z punktu widzenia polskiego bezpieczeństwa sprawą absolutnie kluczową byłoby przystąpienie do NATO Szwecji i Finlandii.

Polscy politycy częściej niż o tych dwóch krajach mówią w kontekście rozszerzenia o Ukrainie i Gruzji. Jak mogą wyglądać relacje Paktu Północnoatlantyckiego z tymi krajami po warszawskim szczycie?

W mojej ocenie nie można dziś realistycznie mówić o jakiejkolwiek perspektywie członkostwa tych krajów w NATO. Niestety poruszamy się pomiędzy dwiema opcjami. Opcja pierwsza, dla nas najgorsza, czyniłaby te kraje w dłuższej perspektywie częścią rosyjskiej strefy wpływów. Druga to byłaby opcja, w której te państwa tworzą swoistą "strefę buforową" pomiędzy NATO a Rosją.

Nie chcę przez to powiedzieć, że powinniśmy rezygnować z postulatów włączenia Gruzji i Ukrainy do bloku euroatlantyckiego. Nawet jeśli szanse na ich realizację są - jak twierdzę - wątpliwe, to istnienie w ramach NATO zdecydowanych zwolenników poszerzenia na wschód przesuwa centrum debaty i niweluje nieco zagrożenie, że dojdzie do scenariusza dla nas najbardziej niepożądanego, zwiększając szanse na to, że ewentualny kompromis wypadnie "gdzieś pośrodku".

Deklarując nasze poparcie dla NATO-wskich ambicji Kijowa i Tbilisi powinniśmy równocześnie działać równolegle na rzecz zabezpieczenia tego minimum, jakim jest z polskiego punktu widzenia utrzymanie "buforowego" charakteru tych państw. Grunt, żeby nie było tak, że my będziemy grać o euroatlantycką perspektywę, a nasi partnerzy w międzyczasie zgodzą się na dominację Rosji, bo my nigdy nie zagramy o ten trzeci – środkowy – scenariusz.

Jeśli uda się ochronić Ukrainę i Gruzję przed wejściem w orbitę wpływów Rosji, to być może za 20 lat - kiedy Rosja, jak się wydaje, przestanie korzystać z "renty" naftowo-gazowej, a w życiu publicznym tych państw dominować będą ludzie wychowani po oderwaniu od Rosji - będzie można wrócić do realistycznego stawiania pytań o pełne ich włączenie w struktury świata zachodniego.

Jak można chronić Gruzję i Ukrainę przed wpływem Rosji, nie wpuszczając ich jednocześnie w pełni do własnych struktur?

Atutem Zachodu na tle Moskwy jest jego miękka siła kulturowego przyciągania. Drugim czynnikiem, który w Polsce jest niedoceniany, jest fakt, że na Wschodzie to najczęściej elity, a nie społeczeństwa decydują o kierunku rozwoju swoich państw. W związku z tym należałoby z tymi elitami pracować, a że w krajach postsowieckich elitą tą jest bardzo często dawna nomenklatura, należałoby się pozbyć wyrazu obrzydzenia, który często pojawia się na twarzach polskich polityków, gdy z nimi rozmawiają.

Zaproszenie w najbliższym czasie do Paktu Szwecji i Finlandii jest bardziej prawdopodobne?

Rozszerzenie NATO w kierunku północnym jest do pomyślenia w perspektywie może nieco krótszej niż 20 lat, ale nadal dość odległej. Wymagałoby to sporego przełomu po stronie opinii publicznej obu tych państw skandynawskich; dziś jest tam z poparciem dla wstąpienia do NATO lepiej niż jeszcze kilka lat temu, ale to jeszcze mało.

Jest to jednak projekt, o którym powinniśmy myśleć ciepło i z całych sił wspierać. Wejście Szwecji i Finlandii do Sojuszu, to byłby prawdziwy przełom dla bezpieczeństwa całego basenu Morza Bałtyckiego: w tym przede wszystkim krajów bałtyckich i Polski. Rosja oczywiście jak o tym słyszy, to reaguje we właściwy sobie sposób, czyli zapowiada coś pomiędzy nuklearną anihilacją a Armagedonem, no ale moskiewska dyplomacja tak już ma i trzeba się z tym pogodzić. Paradoksalnie agresywne zachowania Kremla mogą nam zresztą pomóc w przekonaniu Szwedów i Finów do akcesji.

Polska dyplomacja traktuje sprawę poszerzenia NATO w tym kierunku tak jak na to zasługuje?

Moja ocena dyplomacji zarówno w wykonaniu byłej, jak i obecnej ekipy rządzącej, jest dość krytyczna. Dyplomacji się nie uprawia ani klęcząc, ani wstając z kolan, tylko albo stojąc, albo siedząc przy stole negocjacji; uprawia się ją biorąc kartkę i zapisując po lewej stronie to, czego chcemy, a po prawej to, co trzeba będzie za to oddać. U nas tymczasem jedni politycy zapisują tylko lewą stronę kartki, a drudzy - tylko tę prawą. W sprawie wejścia Skandynawów do NATO na obecnym etapie jest jednak za wcześnie na bilans czy wystawianie ocen naszej dyplomacji.

Rozmawiał Marceli Sommer