Polska odrzuca propozycję wprowadzenia od 2013 roku dla elektroenergetyki obowiązku zakupu 100 proc. uprawnień do emisji CO2 na aukcjach. Czy tylko z obawy przed skokowym wzrostem cen energii?
- Nasze cele w negocjacjach nad pakietem klimatyczno-energetycznym to ograniczenie kosztów gospodarczych i społecznych związanych z planowanym wprowadzeniem obowiązku zakupu 100 proc. uprawnień do emisji CO2. Pakiet jest tak skonstruowany, że największe koszty jego wprowadzenia poniosłyby kraje, jak Polska, o dużym udziale energetyki opartej na węglu. Niestety, cała filozofia pakietu opiera się na założeniu, że trzeba ciąć emisje tam, gdzie to jest najłatwiej zrobić i gdzie w efekcie jest to najtańsze, a łatwiej ciąć emisje w Rumunii, Bułgarii i Polsce niż w Anglii, Hiszpanii i Niemczech. To jest najtańsze dla osiągnięcia celu redukcji emisji gazów cieplarnianych o 20 proc. w skali Unii do 2020 roku. Ale ta propozycja oznacza, że na najbiedniejsze kraje Unii spadłyby nieproporcjonalnie wysokie koszty wskutek spodziewanych podwyżek cen energii podnoszonych przez obowiązek zakupu uprawnień do emisji CO2.
Co Polska proponuje zamiast obowiązku zakupu 100 proc. uprawnień na aukcjach od 2013 roku? Nadal stopniowe dochodzenie do tego obowiązku?
- Uznaliśmy, że taki system oznaczałby dodatkowe zyski dla energetyki związane z wliczaniem wartości darmowych uprawnień w ceny energii. Odbywałoby się to kosztem budżetu, bo w systemie aukcyjnym uprawnienia sprzedawałyby państwa. Teraz proponujemy, aby Polska i kraje w podobnej sytuacji jak my mogły stosować system wskaźnikowo-aukcyjny. Producenci stosujący najlepsze technologie produkcji energii z danego paliwa otrzymywaliby uprawnienia do emisji CO2 za darmo, a ci stosujący gorsze musieliby ich część (tyle, o ile ich emisja przewyższa emisje najlepszych technologii), przeważnie 5-15 proc. potrzeb, dokupić na aukcjach. Naszym zdaniem taki system pozwalałby na redukcję CO2, wymuszał modernizację energetyki i minimalizował ryzyko wystąpienia drastycznych podwyżek cen energii po 2012 roku. Ważne jest też to, że rozliczenia praw do emisji następowałyby ex post, co oznaczałoby brak możliwości przenoszenia wartości uprawnień w ceny.
Reklama
Nowoczesne bloki na węgiel kamienny może ruszą w 2014 roku. To oznacza ryzyko, że na kolejne lata utrwalimy monokulturę węglową w energetyce?
- Dyskutowany pakiet dotyczy lat 2013-2020, a eksperci mówią, że w 2020 roku polska energetyka będzie nadal oparta na węglu w przynajmniej w 70 proc. W Polsce zmiana struktury paliw w energetyce potrwa dekady i w związku z tym my nie możemy rozmawiać o 2-3-letnim okresie przejściowym w handlu emisjami, bo to niczego nie rozwiązuje. Sytuacja się zmieni znacząco dopiero, gdy na skalę przemysłową powstanie technologia wychwytywania i składowania CO2.
To na pewno nie nastąpi za cztery lata, a więc co nam da system wskaźnikowo-aukcyjny od 2013 roku?
- Wyeliminuje ryzyko skokowego wzrostu cen, a jednocześnie będzie stawiał Polskę w roli partnera poważnego, który będzie wypełniał swoje zobowiązania w zakresie emisji CO2 i modernizował energetykę. Musimy opierać ją na węglu, bo to także element naszego bezpieczeństwa energetycznego. Obecnie mamy tak poważną sytuację ekonomiczną na świecie, że zadaję sobie pytanie, czy na przykład ewentualna recesja będzie powodowała znaczące obniżenie emisji CO2 i w związku z tym, jaka będzie przyszłość pakietu klimatyczno-energetycznego. Mamy kryzys i trudno powiedzieć, jakie będą losy negocjacji w sprawie globalnego obniżenia emisji.
Chcemy także ograniczenia cen uprawnień do emisji CO2. Po co, skoro energetyka miałaby dostawać większość uprawnień za darmo?
- O tym pomyśle pierwszy mówił minister finansów Jacek Rostowski. Bez ograniczenia cen w systemie handlu uprawnieniami tworzy się ryzyko poważnych spekulacji. Chcemy uniknąć ryzyka, że ktoś zechce wykupić, powiedzmy, połowę praw do emisji CO2 w całej Unii. Ograniczając ceny chcemy też uniknąć ich wahań. Jeśli ceny uprawnień wzrosłyby znacząco, to mogłoby to oznaczać olbrzymie kłopoty dla konkurencyjności europejskiej gospodarki. W grudniu odbędą się bardzo trudne rozmowy dotyczące ochrony przemysłów energochłonnych. Są pomysły - uważamy, że z ekonomicznego punktu widzenia niedobre - aby firmom, które ucierpią na podwyżkach cen prądu, dawać pomoc publiczną. Pomysł niemiecki zakłada, że dopłaty pochodziłyby z budżetów krajowych, co prowadziłoby do rozmontowania wspólnego rynku i polityki konkurencji.
Jakie są jeszcze poważne różnice zdań w sprawie zasad handlu emisjami?
- Komisja Europejska proponuje, żeby po 2012 roku 90 proc. uprawnień do emisji CO2 było rozdzielane na poszczególne kraje, w zależności od emisyjności gospodarek, a pozostałe 10 proc. dodatkowo dla krajów najbiedniejszych w oparciu o PKB. Jest kilka bogatych krajów, które to kwestionują i twierdzą, że krajom takim jak Polska czy Bułgaria nie należy się żadna rekompensata. W ostatnich tygodniach ze strony takich krajów jak Francja czy Włochy pojawiły się propozycje, żeby w skali Unii najpierw przydzielać emisje branżom energochłonnym, 90 proc. tego, co zostanie, podzielić na kraje członkowskie i dopiero pozostałe 10 proc., czyli już prawie nic, dać dodatkowo krajom najbiedniejszym. Nie godzimy się na to, podobnie jak na brytyjski pomysł, żeby powstał fundusz technologii wychwytywania i składowania CO2 finansowany proporcjonalnie do udziału w systemie handlu emisjami, czyli w praktyce znowu przez najbiedniejsze kraje.
Z czego możemy ustąpić?
- Z niczego, bo mamy bardzo pragmatyczne postulaty. 6 grudnia w Gdańsku, przed szczytem Rady Europejskiej, premier Donald Tusk organizuje miniszczyt z udziałem m.in. państw naszego regionu i państw bałtyckich oraz prezydenta Sarkozy'ego, po to aby przedyskutować rozwiązania dla tej grupy krajów.
Jeśli nie dogadamy się z Francją, a tydzień później na szczycie Rady Europejskiej również nie, to zgłosimy weto i zablokujemy pakiet klimatyczno-energetyczny?
- To chyba dosyć oczywiste.
• MIKOŁAJ DOWGIELEWICZ
szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej. W latach 2003 -2004 doradca przewodniczącego Parlamentu Europejskiego