Statystyka nie kłamie: 230 tysięcy dezerterów od początku wojny

Według danych przedstawionych przez Wołodymyra Bojkę, od początku rosyjskiej inwazji w 2022 roku w ukraińskich organach śledczych zarejestrowano aż 230 804 sprawy dotyczące dezercji lub samowolnego opuszczenia miejsca służby. Tylko w pierwszej połowie 2025 roku do rejestru trafiły 107 672 nowe przypadki. Dla porównania: w styczniu 2025 roku odnotowano 18 145 takich przypadków, w lutym 17 809, w marcu 16 349, w kwietniu 18 331, w maju aż 19 956, a w czerwcu 17 082. Taki poziom dezercji nie tylko podważa morale sił zbrojnych, ale i realnie osłabia zdolności obronne Ukrainy. W rzeczywistości armia się kurczy: żołnierzy ubywa szybciej, niż państwo jest w stanie ich zastąpić.

Sprawy zamiatane pod dywan: nikt nie ściga, nikt nie osądza

Choć liczby robią wrażenie, to reakcja państwa okazuje się niemal całkowicie bierna. Zaledwie w 3,3% przypadków w pierwszym półroczu tego roku postawiono zarzuty, a tylko 1% spraw trafił do sądu z aktem oskarżenia. Reszta dokumentacji spoczywa w archiwach – praktycznie nie ruszana. Jak pisze Bojko, realne śledztwa nie mają szans się odbyć z powodu braku kadry i braku woli politycznej. Co więcej, nowelizacja ustawy o obowiązku wojskowym z kwietnia 2025 roku jeszcze bardziej pogłębiła problem. Wcześniej dezerter był automatycznie usuwany z ewidencji i przestawał być formalnie żołnierzem. Teraz, nawet jeśli uciekł, nadal widnieje jako aktywny wojskowy w statystykach. Dzięki temu na papierze wszystko wygląda dobrze, ale w rzeczywistości jednostki świecą pustkami.

Kto walczy? Bojko: „Nie ma piechoty. W ogóle”

Ukraiński dziennikarz nie ukrywa frustracji i w swoim wpisie na platformie telegram podkreśla, że na linii frontu znajduje się obecnie zaledwie 30 do 50 tysięcy żołnierzy, głównie operatorów dronów. Piechota, najważniejszy segment armii, po prostu zniknęła. W jego słowach czuć gorycz, bo sam służył i zakończył karierę wojskową dopiero po osiągnięciu wieku granicznego. Oczywiście Wolodymyr, prawdopodobnie przesadza, ale niedawno było sporo doniesień o zajmowaniu przez Rosjan praktycznie nieobsadzonych przez armię ukraińską umocnień.

ikona lupy />
Operator drona podczas akcji / Media / Krzysztof Matuszynski

Jak zaznacza ukraiński dziennikarz, większość żołnierzy nigdy nie trafia na front uciekają już na etapie szkoleń lub w trakcie transportu do jednostek bojowych. Czasem powstaje sytuacja, w której żołnierze są wpisani do systemu, ale w rzeczywistości nie pełnią żadnej służby.

Żołnierze-celebryci: wojsko na pokaz

Jednym z najbardziej emocjonalnych fragmentów wpisu Bojki jest opis ukraińskich żołnierzy-celebrytów. Dziennikarz nie owija w bawełnę, pisze wprost o hipokryzji elity, która unika realnej służby, ale formalnie figuruje jako wojskowi. Wspomina o m.in. ukraińskich politykach i artystach będących formalnie żołnierzami. Tymczasem tacy ludzie z ukraińskich pierwszych stron gazet, bawią się, koncertują, jeżdżą po świecie, a w tym czasie zwykli poborowi giną w okopach.

Bojko nie kryje, że ta sytuacja go irytuje i boli. Jego wpis to nie tylko analiza danych, ale pełen emocji protest przeciwko „fikcyjnej armii”, która istnieje głównie w dokumentach i przekazie medialnym. Jego zdaniem nikt nie chce umierać, by jego celebryta-dowódca grał DJ-set w nocnym klubie (tu mówi o konkretnym przypadku ukraińskiego polityka czy artysty) albo kupował apartamenty za granicą.

Zlikwidowana wojskowa prokuratura, zerowa kontrola

Jedną z przyczyn całkowitego rozkładu dyscypliny i praworządności w wojsku Bojko widzi w decyzji z 2019 roku o likwidacji wojskowej prokuratury. Od tamtej pory brakuje instytucji, która mogłaby skutecznie nadzorować przestrzeganie prawa w armii, co prowadzi do coraz większej samowoli. To również powód, dla którego dowódcy często w ogóle nie próbują zgłaszać dezercji. Po co mają walczyć z cywilną biurokracją, skoro żołnierz i tak figuruje w ewidencji, a jego fizyczna obecność już nikogo nie interesuje?

W swojej analizie Wołodymyr Bojko stawia sprawę jasno: bez piechoty Ukraina nie ma jak się bronić. Nawet najlepiej wyszkoleni operatorzy dronów nie zastąpią setek tysięcy żołnierzy potrzebnych do utrzymania linii frontu. Co więcej – sytuacja prawna i organizacyjna prowadzi do pogłębiającego się chaosu.