Z tarczy finansowej, obsługiwanej przez Polski Fundusz Rozwoju, skorzystało niemal 350 tys. firm. Był to zastrzyk gotówki, który uchronił wiele biznesów przed upadłością. Szkopuł w tym, że podmioty te zobowiązały się, że przetrwają nie tylko pierwszą falę koronawirusa, lecz także drugą, która okazała się znacznie trudniejsza. Zgodnie z regulaminem przyznawania subwencji pieniądze trzeba oddać, jeśli w ciągu 12 miesięcy od otrzymania środków zaprzestanie się prowadzenia działalności gospodarczej (w tym ją zawiesi) lub otworzy postępowanie upadłościowe bądź restrukturyzacyjne.

Co to oznacza? Tyle, że jeśli jakiś restaurator otrzymał np. 100 tys. zł w ramach tarczy finansowej, a dziś chciałby zawiesić biznes, bo i tak nie może przyjmować klientów, to będzie musiał zwrócić 100 tys. zł.

– To dorżnięcie przedsiębiorców. Te zasady należałoby jak najszybciej zmienić. W przeciwnym razie wszyscy stracą – przedsiębiorcy poupadają, a państwo, reprezentowane tu przez PFR, i tak nie dostanie pieniędzy od niewypłacalnych podmiotów – uważa adwokat Radosław Płonka, wspólnik w kancelarii Płonka Ozga i ekspert prawny BCC.

Podobnie twierdzi prof. Mariusz Bidziński, wspólnik w kancelarii Chmaj i Wspólnicy. Jego zdaniem jeśli państwo wprowadziło kolejny lockdown, to nie może podwójnie karać przedsiębiorców – zarówno brakiem możliwości zarobkowania, jak i zobowiązywaniem do zwrócenia przyznanej kilka miesięcy temu pomocy. Tym bardziej że skala nawrotu epidemii zaskoczyła wszystkich, z rządzącymi włącznie.

Reklama
  • CAŁY TEKST WE WTORKOWYM WYDANIU DGP