Tyson Foods musiał zamknąć cztery swoje fabryki, w tym ostatnio – w Wirginii i Arkansas. Przymierza się też do likwidacji punktów pakowania mięsa w Arnaknsas, Indianie i Missouri. Podczas pandemii jego zyski wzrosły, m.in. za sprawą rosnących cen mięsa. Ostatnio jednak spadają. O przyczynach tego stanu rzeczy i o tym, że firma pozwalała sobie na daleko idące łamanie prawa chroniącego dobrostan tzw. zwierząt hodowlanych, dla „Plant Based News” pisze Polly Foreman.

Trochę mniej zabijania zwierząt

Tyson Foods jest drugim (po JBS) światowym producentem wołowiny, wieprzowiny i kurczaka. Według Reutersa cztery zamknięte przez niego zakłady stanowiły 10 proc. jego całościowej machiny do zabijania kurczaków.„To trudne decyzje, ale mam nadzieję, że dzięki nim w przyszłości będziemy lepszą, wydajniejszą i lepiej służącą klientom firmą” – skomentował wygaszenie części zakładów produkcyjnych dyrektor finansowy John R. Tyson.

Reklama

A jakie są realia tych decyzji? Jak już zostało wspomniane, w pierwszej połowie roku wartość akcji Tyson Foods spadła o 16 proc. W ciągu trzech miesięcy, do kwietnia 2023 roku, firma odnotowała straty opiewające na 97 milionów dolarów. Taki pik przydarzył się jej pierwszy raz od 2009 roku.

Przyczyny tego stanu rzeczy nie leżą niestety w fakcie, że jako ludzkość konsumujemy mniej mięsa. Przeciwnie – z roku na rok jemy go coraz więcej, choć zmienia się krajobraz geograficzny dotyczący tego, w których krajach jest największe zapotrzebowanie na kurczaka, wołowinę, czy wieprzowinę. Trudności Tysona wynikają z rosnących dla całej branży kosztów, w tym drożejącej karmy dla zwierząt. Mimo to nadal każdego roku zabijanych jest na świecie kilka miliardów samych tylko kurczaków. Zabijanych, dodajmy, w okropny sposób, także przez zakłady produkujące mięso pod marką Tyson Foods.

Wizerunkowe cierpienia Tysona

Żadne zwierzę hodowane na mięso nie ma dobrego życia, przyjrzyjmy się jednak krótko kurczakom znajdujących się pod „opieką” Tyson Foods. I nie tylko – właściwie każdy producent hoduje zwierzęta w okropnych warunkach. Są stłoczone tysiącami, a czasem wręcz milionami w ciasnych pomieszczeniach bez dostępu do światła i świeżego powietrza oraz hodowane selektywnie, żeby szybko przynosiły duże zyski. Rosną więc nienaturalnie prędko, co wiąże się z wieloma chorobami oraz urazami – ich kości nie wytrzymują ciężaru ciała i często się łamią.

Tyson Foods miał już z tego powodu wizerunkowe problemy. Zerwał współpracę z jedną z farm, gdzie, jak wykazało śledztwo organizacji Animal Outlook z 2016 roku, pracownicy dręczyli zwierzęta oraz pozostawiali je bez wody i pokarmu.

Zerwanie umowy zdecydowanie było posunięciem czysto pr-owym. Z rzeczoną farmą firma współpracowała przez siedem lat i dopóki aktywiści i aktywistki nie wzięli sprawy w swoje ręce, nie było mowy o zakończeniu tej współpracy. Dyrektorka Animal Outlook Cheryl Leahy jest przekonana, że decydenci w przedsiębiorstwie musieli sobie zdawać sprawę z nadużyć. Nie miejmy też złudzeń, że to jedyna farma dostarczająca mięso Tysonowi, która się ich dopuściła. Sądząc po przeprowadzonych na całym świecie śledztwach aktywistów prozwierzęcych, do wyjątków należą te rzeźnie i hodowle, które próbują ograniczać cierpienie swoich podopiecznych. Pozostaje tylko cieszyć się drobnym sukcesem – na rzecz firmy Tyson Foods cierpieć będzie 10 proc. kur mniej niż do tej pory.