Kryzysowy model działania niemieckiej energetyki, oparty z jednej strony na ograniczaniu zużycia i zwiększonym udziale OZE w wytwarzaniu prądu, a z drugiej na zastępowaniu drogiego gazu węglem i olejami opałowymi, nie daje szans na osiągnięcie założonych przez rząd ambitnych celów klimatycznych na najbliższe lata. To wniosek, który wyłania się z danych zaprezentowanych przez think tank Agora Energiewende. Aby w kolejnych latach szybciej niwelować swoje emisje, Niemcy muszą odpowiedzieć sobie na pytania o przyszłość gazu, węgla i atomu.
Już pod koniec roku ośrodek badawczy AG Energiebilanzen wskazywał, że obniżone o niemal 5 proc. zużycie energii będzie najniższe od czasu zjednoczenia Niemiec. Równocześnie, jak wynika ze wstępnych wyliczeń, o niemal 4 proc. zwiększył się udział źródeł odnawialnych w produkcji prądu, sięgając, według różnych danych, 45-46 proc. niemieckiego miksu, do czego przyczyniły się m.in. warunki pogodowe sprzyjające wzmożonej pracy wiatraków i fotowoltaiki.
Oszczędzanie energii i ekspansja OZE przyczyniły się do przejścia przez kryzys względnie suchą stopą. Według Oxford Economics sytuacja na rynkach energii w bardzo niewielkim stopniu przełożyła się choćby na poziom produkcji przemysłowej.
Reklama

Zbyt duże emisje

Trendy te nie przełożyły się jednak na sukcesy w redukcji emisji. Według wyliczeń Agora Energiewende ślad klimatyczny niemieckiej gospodarki przekroczył 760 mln t ekwiwalentu CO2 i był tylko nieznacznie niższy niż w ubiegłym roku. Wynik ten nie tylko nie mieści się w trajektorii wynikającej z przyjętych celów na tę dekadę, lecz także utrzymuje Niemcy ponad granicą, którą wyznaczyły sobie w poprzednim dziesięcioleciu (ok. 745 mln t, czyli 60 proc. emisji z 1990 r.). W samym sektorze energetycznym 2022 r. przyniósł kolejny wzrost emisji, które ponaddwukrotnie przekraczały poziom planowany na koniec dekady. Jak wskazują analitycy, to efekt krótkoterminowych rozwiązań przyjętych w celu zastąpienia rosyjskiego gazu, które obejmowały przywrócenie do pracy części odstawionych wcześniej jednostek opalanych węglem i innymi wysokoemisyjnymi paliwami.
Bilansowi klimatycznemu niemieckiej energetyki nie pomogła też na pewno niższa o połowę produkcja prądu przez niemieckie reaktory jądrowe. Pracę ostatnich trzech działających jednostek wydłużono co prawda do kwietnia, ale żniwo zebrały wcześniejsze decyzje - z końcem 2021 r., realizując plan odejścia od atomu, wycofano z użycia trzy bloki. Choć nie zostały rozebrane, a jeszcze latem Joachim Bühler ze spółki TÜV, która zajmuje się kontrolą i poświadczaniem technicznego bezpieczeństwa instalacji, twierdził, że przywrócenie ich do pracy byłoby możliwe w ciągu maksymalnie kilku miesięcy, nie zdecydowano się na to. Wyłączenie tych mocy przełożyło się w tym roku na utratę 33 TWh czystej energii.

Znaki zapytania

Jak przyznaje Simon Müller, dyrektor Agory ds. krajowych, dane za zeszły rok stanowią „sygnał alarmowy” dla niemieckiej polityki klimatycznej. Z punktu widzenia ostatnich dwóch lat fakt wypełnienia wcześniejszych zobowiązań klimatycznych w 2020 r. jawi się jako epizod, możliwy tylko w warunkach pandemicznych lockdownów. Pojawia się kolejny znak zapytania nad realizacją przyjętych niecałe dwa lata temu celów redukcji krajowych emisji o 65 proc. do 2030 r. i neutralności klimatycznej do roku 2045, które zaliczają Niemcy do najściślejszej czołówki wysiłków dekarbonizacyjnych.
Uformowany kilka miesięcy później „trójkolorowy” rząd Olafa Scholza obejmował władzę pod hasłami dalszego przyspieszania transformacji, m.in. poprzez skrócenie pracy jednostek węglowych. Jak pisaliśmy jednak już w DGP w zeszłym tygodniu, o ile do takiej decyzji udało się przekonać władze Nadrenii Północnej-Westfalii i działający tam koncern RWE, o tyle plany te napotykają na opór w polegających na węglu brunatnym landach wschodnich Niemiec.
A węgiel to niejedyny obszar narastającego sporu politycznego co do kierunków transformacyjnej strategii Berlina. Wciąż waży się dalszy los trzech działających wciąż reaktorów jądrowych - za kolejnym wydłużeniem ich pracy lobbuje przede wszystkim liberalna FDP, przeciw są jednak Zieloni. Według Joachima Bühlera każda z niemieckich jednostek mogłaby bezpiecznie pracować przez co najmniej trzy kolejne lata. Koalicjanci nie są też zgodni co do planów dla sektora transportu, który - według wstępnych danych za zeszły rok - wygenerował o ponad 11 mln t CO2 więcej, niż wynika to z rządowych założeń.

„Hydrogen ready”

Kierunkiem, który w Berlinie zdaje się nie budzić większych kontrowersji, wydaje się w tej sytuacji dalsze stawianie na błękitne paliwo, stopniowo zastępowane wodorem i innymi niskoemisyjnymi gazami. Wskazuje na to błyskawiczny rozwój infrastruktury do odbioru gazu skroplonego (LNG), który ma pomóc zastąpić rosyjskie dostawy z Nord Streamu - już za trzy dni planowane jest uruchomienie drugiego terminalu, w Lubminie, który zwiększy zerowe do niedawna możliwości pozyskiwania tego typu dostaw za Odrą do niemal 10 mld m sześc. rocznie, a w kolejnych miesiącach spodziewane jest pozyskanie kolejnych gazoportów.
Ale to nie wszystko. Opisane ostatnio przez portal Euractiv plany niemieckiego resortu klimatu i Federalnej Agencji Sieci Przesyłowych (BNetzA) zakładają budowę do końca dekady ponad 20 GW nowych mocy gazowych, które niemal podwoją potencjał istniejących instalacji na błękitne paliwo. Berlin liczy na to, że nie przełoży się to na ogólny wzrost zapotrzebowania na kłopotliwy ostatnio surowiec, ponieważ równolegle jego znaczenie będzie ograniczane w innych sektorach, przede wszystkim elektryfikowanym ciepłownictwie. Wskazuje to - ocenia portal - że strategia energetyczna Niemiec nie zmienia się znacząco pomimo zatrzymania dostaw gazu z Rosji. Uspokoić obawy związane z podtrzymywaniem gazowego kursu Berlina ma zapewnienie, by cała nowa infrastruktura była „hydrogen ready”, czyli zdolna do przestawienia na wodór. W zeszłym tygodniu ogłoszono zamiar budowy rurociągu wodorowego, łączącego Niemcy z Norwegią. ©℗
ikona lupy />
Kryzysowy rok w niemieckiej energetyce: klimat na drugim planie / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe