Jan Przemyłski: Jak w tym momencie wygląda polski miks energetyczny?

Mariusz Marszałkowski: Polski miks energetyczny oparty jest w głównej mierze na źródłach wysokoemisyjnych. Węgiel brunatny i kamienny odpowiadają za ok. 70 proc. produkcji energii elektrycznej w Polsce. Patrząc z perspektywy dążeń transformacyjnych, to rzeczywiście bardzo wysoki udział węgla w energetyce, jakiego nie ma nikt inny w Europie. Wpłynęły na to kwestie geologiczne i historyczne. Mamy złoża, na których pracowaliśmy przez lata i przez lata – szczególnie w czasach schyłkowego PRL-u – budowano bloki węglowe, zamiast choćby np. elektrowni jądrowej, bo elektrownia jądrowa w Żarnowcu nie powstała i musieliśmy budować kolejne bloki węglowe. W ten sposób udział węgla doszedł do takich poziomów.

Kilka procent w polskim miksie stanowi też gaz ziemny. W ostatnich latach zakładano, że zastąpi on węgiel, który odejdzie do lamusa. Z perspektywy obecnych cen gazu i sytuacji na rynku w Europie, nie wydaje się to jednak dobrym rozwiązaniem. Moim zdaniem gaz ziemny powinien być obecny w miksie energetycznym, ale jego udział nie powinien się zwiększać. Nawet jeśli jest to mniej emisyjne źródło produkcji energii, a co za tym idzie – firmy energetyczne mniej muszą płacić za emisję CO2 do atmosfery, mniej więcej o połowę w stosunku do energetyki węglowej – to te oszczędności niweluje wysoki aktualnie koszt surowca. Korzyść ekonomiczna z zastępowania węgla gazem jest żadna.

Na dzisiaj polski miks energetyczny jest w trudnym położeniu – ma duży udział wysokoemisyjnych źródeł energii, a jednocześnie dość niewielkie możliwości zastępowania ich czymś mniej emisyjnym, ale jednocześnie – co ważne – również stabilnym. System energetyczny musi być tak skonstruowany, że ma pewną podstawę – 40–50 proc. energii musi być produkowane bez względu na zapotrzebowanie. Aby mieć tą podstawę, trzeba mieć źródła stabilne i dopiero do tego dostosowuje się czy dodaje kolejne. Miejmy nadzieję, że za 10–15 lat tym stabilnym źródłem energii w Polsce będzie energetyka jądrowa i że to ona zastąpi w dużej mierze te stabilne, ale bardzo emisyjne źródła węglowe.

Reklama

Jak wojna w Ukrainie zmieniła energetyczną rzeczywistość Polski i Europy?

Jesteśmy świadkami bezprecedensowego kryzysu energetycznego. Podobny wystąpił tylko raz – w latach 70., kiedy państwa kartelu OPEC wprowadziły embargo na wysyłkę swojej ropy do państw europejskich, Stanów Zjednoczonych, Kanady i Japonii. Obecny kryzys jest jednak większy, bo konsumpcja źródeł energetycznych jest dziś znacznie większa niż 50 lat temu.

Sytuacja na rynku energetycznym jest trudna – warto tu przytoczyć kilka liczb. Pod koniec 2022 r. ceny gazu oscylowały w granicach 100–120 euro za MWh. To mało w stosunku do cen z września 2022 r., kiedy sięgały 250–280, a nawet ponad 300 euro za MWh. Jeżeli jednak zestawimy to z cenami sprzed kryzysu, to np. w lutym 2021 r., w środku sezonu grzewczego, ceny gazu na giełdzie wynosiły 20–25 euro za MWh. To już nawet nie jest 100-proc. wzrost, tylko to jest 500, 600 czy 700 proc., w zależności od okresu roku. I to generuje duże problemy – dla przemysłu chemicznego, azotowego, nawozowego, dla energetyki. Petrochemia i rafinerie potrzebują dużej ilości gazu, a jeżeli ten jest drogi, to mamy automatyczne przełożenie na ceny paliw na stacjach.

Kolejna sprawa to cena węgla. Jeszcze w okresie przedkryzysowym tona węgla energetycznego na rynku ARA (Amsterdam-Rotterdam-Antwerpia – OF), czyli na giełdzie w Holandii – co jest takim wyznacznikiem cen tego surowca dla Europy – wynosiła 50–70 euro za tonę. W szczytowym okresie 2022 r. przekroczyła 350 euro za tonę. To kolejna rzecz, która wpływa na ceny energii i różnych produktów. Niestety, nie jesteśmy odizolowaną wyspą, która funkcjonuje na swoich zasadach – kopalnie sprzedają węgiel w oparciu o benchmark cenowy, a ten ustalany jest na giełdzie w Rotterdamie.

Jest jeszcze ropa naftowa, której cena też znacznie podskoczyła w ostatnich latach – w 2019 r. oscylowała w granicach 50–70 dol. za baryłkę, a pod koniec 2022 r. było to ponad 80 dol. za baryłkę, a to i tak mało w stosunku do notowań jakie obserwowaliśmy w całym roku. Wszystkie surowce, głównie energetyczne, znacznie poszybowały w górę, co oczywiście ma przełożenie na całą gospodarkę europejską. Ma to też przełożenie na cały segment przemysłu i usług.

Polska radzi sobie z tym energetycznym kryzysem?

Rynek ropy jest stosunkowo dobrze zdywersyfikowany. Mamy tu dużą liczbę graczy i zasadniczo nie ma problemu. Polska ma dostęp do Naftoportu w Gdańsku, który samodzielnie jest w stanie zaspokoić ponad 100 proc. zapotrzebowania kraju na ropę naftową. Oznacza to, że nie musimy sprowadzać ropy z Rosji rurociągiem „Przyjaźń”, a możemy całkowicie oprzeć się na Naftoporcie. To zresztą robiliśmy w 2019 r., w czasie tzw. kryzysu chlorkowego – wtedy przez 43 dni rosyjska ropa do Polski nie płynęła.

Z gazem zawsze był problem. Jest on takim surowcem, który – w odróżnieniu od ropy naftowej – trudno się magazynuje. Ropę można zmagazynować praktycznie wszędzie – w cysternie samochodowej, kolejowej, w zbiornikach stalowych czy betonowych, a nawet w beczkach. A gaz wymaga odpowiednich warunków do magazynowania i dużych nakładów inwestycyjnych. To powoduje, że miejsca do jego magazynowania jest niewiele w stosunku do zapotrzebowania. Polska może zmagazynować 3,2 mld m³ gazu, podczas gdy zużycie roczne to 20 mld m³. I to jest kłopot. Zgodnie z ustawą o zapasach, gdyby wszystkie źródła dostaw ropy naftowej zostały wyłączone, to zapasy powinny wystarczyć na co najmniej 90 dni. W przypadku gazu ziemnego jest to 30 dni.

Natomiast jeżeli chodzi o dywersyfikację dostaw gazu, to w ostatnich latach ten proces bardzo postąpił. Mamy przecież gazoport w Świnoujściu, mamy Baltic Pipe oddany w październiku. Polska wyczarterowała osiem metanowców do przewozu LNG, które będą realizowały kontrakty free-on-board, czyli sprowadzanie gazu z terminali gazyfikujących i wysyłania ich gdziekolwiek będziemy chcieli. Oznacza to, że ten gaz będzie mógł trafić do Polski, ale będzie też mógł trafić np. do Chin, gdyby okazało się, że tam cena jest wyższa i jest możliwość zarobku. Te elementy nam się układają – mamy własne wydobycie gazu, mamy plan budowy kolejnego terminala LNG w Zatoce Gdańskiej, a ten pływający terminal podwoi możliwości sprowadzania gazu statkami. To wszystko ustawiło Polskę w obliczu gazowego kryzysu na stosunkowo dobrej pozycji. Od końca kwietnia 2022 r. nie sprowadzamy gazu z Rosji, a według planów mieliśmy to zrobić z końcem grudnia. Rosjanie przerwali kontrakt szybciej, a my funkcjonujemy – gaz jest, żadna firma nie wstrzymała produkcji, żadna kuchenka polskiego domu nie przestała grzać obiadu ani kolacji. To nam się naprawdę udało.

Węgla energetycznego nam nie brakuje. Ten jest wydobywany w Polsce i trafia bezpośrednio do elektrowni. Rzeczywiście, problem jest z węglem stosowanym w celach grzewczych. To węgiel sortymentu średniego i grubego, czyli tzw. kęsy, orzech, ekogroszek i in., którego w Polsce praktycznie nie ma. To węgiel z reguły wydobywany na początku etapu produkcji – w świeżej kopalni jest go więcej, a im bardziej jest ona eksploatowana, tym więcej jest węgla pyłowego, miałowego, który nie powinien być spalany w piecach domowych. Stosowany w celach ciepłowniczych węgiel sprowadzaliśmy, niestety, w głównej mierze z Rosji. Był dobrych, poszukiwanych przez klientów parametrów. Embargo spowodowało, że w Polsce powstała dziura, trzeba było go szukać w różnych krajach i nie zawsze okazywało się, że ten węgiel odpowiadał wymaganiom polskich konsumentów. Tutaj jest problem, z którym jeszcze nie do końca się uporaliśmy, stąd te różne programy sprzedaży węgla przez samorządy i różne inne instytucje. Ale miejmy nadzieję, że w przyszłym sezonie grzewczym sytuacja się nie powtórzy – będziemy mieli cały rok na przygotowanie się do zimy – znalezienie nowych źródeł i zweryfikowanie dostawców.

Jak będzie w Polsce postępował proces dywersyfikacji dostaw energii?

Nasze możliwości będą rosły dzięki tym inwestycjom, o których już wspomniałem, jak nowy terminal LNG w Zatoce Gdańskiej, nowe czy rozbudowane połączenia międzysystemowe z naszymi sąsiadami – tu w tym roku oddano do użytku połączenia z Litwą, Słowacją, a w planach jest rozbudowa połączenia z Czechami. To wszystko będzie zwiększało nie tylko bezpieczeństwo nasze, ale także naszych sąsiadów, bo sprowadzany do terminali w Świnoujściu czy Zatoce Gdańskiej gaz np. ze Stanów Zjednoczonych czy Kataru, będzie można odsprzedawać.

Drugi kierunek to transformacja energetyki i zmniejszanie zapotrzebowania na paliwa kopalne – ropę, węgiel, przy zwiększaniu produkcji energii ze źródeł odnawialnych – wiatru, słońca. Liczymy, że w ciągu najbliższych 15-20 lat technologia rozwinie się w taki sposób, że np. będziemy mogli w procesie elektrolizy z odnawialnych źródeł energii wytwarzać wodór, biometan czy jakieś inne paliwa alternatywne, które będą wykorzystywane w gospodarce. I nie będziemy musieli sprowadzać gazu z Rosji, tylko na przykład będziemy inwestować w biometanownie, które z surowców organicznych – odpadów przemysłu rolno-spożywczego, będą produkowały metan. Polski potencjał to około 4 mld m³ takiego biometanu rocznie. Jeżeli dodamy do tego 8 mld wydobycia krajowego – to będzie łącznie ok. 40 proc. polskiej konsumpcji gazu. To już jest naprawdę duży udział w tym miksie gazowym.

I oczywiście – energetyka jądrowa – która w przyszłości będzie stanowiła podstawę miksu energetycznego, będzie wpływać na całą polską gospodarkę – zwiększy poziom inwestycji w Polsce, nie tylko firm zagranicznych, ale też rodzimych. Tania, stabilna energia z elektrowni jądrowej wpłynie na konkurencyjność polskiej gospodarki i pozycję Polski na świecie.

Oprac. red. OF
ikona lupy />
Obserwator Finansowy - otwarta licencja / obserwatorfinansowy.pl