Cyrila Hanounę znają wszyscy Francuzi. Niektórzy wprawdzie tylko ze słyszenia, bo co jak co, ale szum wokół siebie ten prezenter i producent telewizyjny potrafi robić jak nikt. Uwielbia się go albo uwielbia się go nienawidzić. Długo nic nie wskazywało, że jego programy staną się zjawiskiem socjologicznym, zaś sam prowadzący zajmie pozycję arbitra w narodowych sporach. Samozwańczo, ale zawsze.

Przeciętny Francuz

Jest głośny. Śmieje się długo i z niczego. Obraża się też o nic. Wymyśla własne słowa, które mają imitować młodzieżowy slang (a ma 48 lat), a ich znajomość sprawia, że widzowie czują się „wtajemniczeni”. Nosi drogie zegarki. Lubi łańcuchy i kolczyki. Na wizję ubiera się w świetnie skrojone, ale krzykliwe garnitury, albo w kamizelki, jakby wybierał się na ryby. Uroda rodem z Maghrebu (rodzice to tunezyjscy Żydzi, którzy w 1968 r. przyjechali do Francji), ale o tym się nie wspomina. Jego przeciwnicy albo boją się oskarżeń o rasizm, albo są zwolennikami integracji. Trudno dociec, bo są wśród nich zarówno zwolennicy prawicy, jak i lewicy. Obu skrajnych. Fanom prezentera jego karnacja nie przeszkadza, co mogłoby dziwić postronnego obserwatora, biorąc pod uwagę, że grupą docelową jest „przeciętny Francuz”. Tyle że ten ostatni nie jest już dziś tak blady jak kiedyś.
Cyrilowi do przeciętności daleko. Nie tylko dlatego, że wartość jego majątku jest szacowana na 30–50 mln euro (portal Business-cool). Miesięcznie ma zarabiać ok. 40 tys. euro. Gdyby ktoś miał wątpliwości, czy wypada mówić o pieniądzach, spieszę wyjaśnić, że sam Hanouna nie ma oporów przed zaglądaniem innym do kieszeni. Na tym zresztą tle odbyło się już kilka wojenek z innymi prezenterami i producentami telewizyjnymi, m.in. z Laurentem Ruquierem, przez lata prowadzącym kilka talk-show sytuujących się na przeciwnym biegunie, w „poważnej” telewizji France 2.
Reklama
Długo nic nie wskazywało, że programy Hanouny staną się zjawiskiem socjologicznym, zaś sam prowadzący zajmie pozycję arbitra w narodowych sporach. Samozwańczo, ale zawsze
Nieprzeciętne jest także pochodzenie Hanouny – i nie chodzi tu o sprawy etniczne. Ojciec po przyjeździe do Francji ukończył studia medyczne i prowadził prosperujący gabinet lekarski. Matka otworzyła butik z luksusowymi ubraniami. Wiodło im się dobrze. Z wdzięczności dla Francji nadali zresztą Cyrilowi drugie imię po prezydencie Valérym Giscardzie d’Estaing (rodzina uzyskała obywatelstwo, gdy przyszły producent miał 11 lat, w 1985 r.). Nie jest więc Cyril dzieckiem ubogich imigrantów ani nawet ledwie wiążącej koniec z końcem klasy ludowej, jak we Francji określa się robotników i rolników. I jak usiłuje się sam przedstawiać, bo uwielbia dykteryjki o sobie jako „chłopaku na ulicy”, który jak nikt zrozumie spauperyzowany, niepewny przyszłości „lud”. Wychował się w otoczeniu burżuazyjnej klasy średniej. Maturę zrobił z nauk ścisłych – miał pójść drogą ojca. Studia zaczął jednak od kierunku ekozarządzanie, a następnie zapisał się do Krajowego Instytutu Technik Ekonomicznych i Rachunkowych, gdzie sobie nie poradził.
Do telewizji trafił już jako nastolatek. Wziął udział w kilku quizach, współprowadził programy poświęcone samej telewizji i spotom reklamowym. I zaczynał się w tym światku rozpychać. – Znałem Hanounę jako dziecko. Był dość nieśmiały, ale miał żywotność wiewiórki. Bardzo szybko wiedziałem, że zostanie nowym Christophe’em Dechavanne’em (bardzo popularny prezenter – red.). Mają tę samą zręczność, tę samą umiejętność zarządzania na żywo. Wszyscy myśleli, że to nie potrwa długo, i wszyscy się mylili. On wie, jak zrobić wszystko – mówił o nim legendarny Michel Drucker, w telewizji od 1965 r., prezenter czołowych programów rozrywkowych dla szerokiej publiczności. – Pamiętam, że chciał zrobić jednoosobowy show, marzył o sobie jako o nowym Jamelu (Jamel Debouzze – aktor i czołowy komik francuski pochodzenia marokańskiego – red.) – dodawał.

Cały tekst przeczytasz w świątecznym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej