„Obserwator Finansowy”: Jakie główne okoliczności w prowadzeniu polityki pieniężnej powinny obecnie brać po uwagę europejskie banki centralne, zważywszy na ograniczenia fiskalne i rozchwianie na rynkach walutowych? Zacznijmy od Europejskiego Banku Centralnego.

Cinzia Alcidi: Głównym celem EBC jest utrzymywanie stabilności cen. EBC troszczy się głównie o inflację i w tej chwili, przynajmniej w krótkim terminie, nie ma obaw o wzrost cen. Jeśli czegoś można się obawiać, to raczej deflacji, bo w niektórych krajach strefy euro ceny spadają.

Sytuacja w krajach strefy euro jest zróżnicowana. Niemcy rozwijają się bardzo szybko, a kraje takie jak Grecja, Hiszpania, Irlandia przeszły przez głęboką recesję. EBC utrzymuje od ponad roku stopy procentowe na bardzo niskim poziomie. Tu się nic nie zmienia. EBC działał również, aby uspokoić sytuację w najgorzej funkcjonujących segmentach europejskiego systemu finansowego. Sytuacja w tym segmencie stała się napięta od początku tego roku, a zwłaszcza w kwietniu i maju, kiedy zaostrzył się kryzys grecki. Wiele banków w Europie, zwłaszcza z krajów peryferyjnych zaczęło mieć problemy z pozyskaniem środków na rynku międzybankowym. Banki przestały pożyczać pieniądze bankom znajdującym się w krajach peryferyjnych, takich jak Grecja czy Hiszpania. Banki centralne starały się w jakiś sposób wypełnić tę lukę, dostarczając środki bankom komercyjnym mającym kłopoty ze sfinansowaniem się. Innymi słowy mówiąc, EBC starał się głównie utrzymać w normie sytuację na rynku międzybankowym.

A co z kursem wymiany euro, zwłaszcza względem dolara, który w ciągu ostatniego roku zmieniał się jak szalony? Czy to jest jakiś problem dla EBC?

Reklama

EBC troszczy się głównie, lub nawet wyłącznie, o inflację i stabilność finansową. Kursem wymiany nie powinien się martwić. Wartość euro względem innych walut może się zmieniać bez ograniczeń i rzeczywiście mocno się zmieniała w ostatnim okresie. Od początku 2010 r. euro straciło ok. 20 proc. względem dolara, a jego wartość jest bardzo zmienna. Duża zmienność jest objawem niepewności co do sytuacji w Europie.

Jakie są główne przyczyny tej niestabilności?

Po pierwsze, euro jest walutą rezerwową. Niektóre banki centralne na świecie utrzymują swoje rezerwy walutowe w euro. W tym celu kupują papiery skarbowe krajów strefy euro. Od początku 2010 r. wzrosła niepewność co do zdolności niektórych krajów do spłaty swoich zobowiązań, powiększyło się ryzyko ogłoszenia niewypłacalności i inwestorzy – banki centralne, ale także inwestorzy prywatni, zaczęli się pozbywać papierów wartościowych denominowanych w euro. To przyczyniło się do deprecjacji euro.

Zajmijmy się teraz Europą Środkową i Wschodnią. Czy w obecnej sytuacji banki centralne np. państw bałtyckich, Polski, Węgier powinny używać narzędzi polityki monetarnej, aby w pewien sposób skompensować politykę fiskalną, którą wielu ekonomistów uważa za niewystarczająco zdyscyplinowaną?

Jest zasada, która mówi, że jeśli jakiś kraj ma sztywny kurs walutowy, to niewiele może zrobić w dziedzinie monetarnej, aby pobudzić lub ochłodzić gospodarkę. Pierwszym i najważniejszym bowiem obowiązkiem banku centralnego w takim kraju jest utrzymywanie stałego kursu wymiany z walutą referencyjną. Gdyby prowadził ekspansywną politykę monetarną w warunkach sztywnego kursu, wywierałby nacisk na kurs walutowy w kierunku deprecjacji. Przy sztywnym kursie bank centralny naprawdę nie ma wiele możliwości manewru, w tym kontrolowania inflacji. Taki reżim kursowy obowiązuje w wielu państwach Europy Środkowej i Wschodniej, w tym w krajach bałtyckich. W tych państwach polityka monetarna nie mogła nic zdziałać, aby ułatwić dostosowanie poziom płac i cen. Realna strona gospodarki musiała się dostosować w sytuacji, gdy strona monetarna jest zablokowana. W krajach bałtyckich płace spadły ponad 20 proc.

Wydaje się, że państwa bałtyckie miały dobry powód, żeby trwać przy sztywnym kursie, ponieważ wiele kredytów tam zaciągniętych było denominowanych w euro. Deprecjacja oznaczałaby, że te kredyty będzie ciężej spłacić.

Zgadza się. Ale proszę wyobrazić sobie, że pana pensja jest obcięta o 20 proc. Tak czy inaczej, jeśli ma pan kredyt walutowy, będzie go trudniej spłacić.

A co z krajami, które mogą prowadzić niezależną politykę pieniężną?

Takimi jak Polska?

Powiedzmy.

Co do zasady, kraj, który prowadzi niezależną politykę pieniężną, może użyć jej do pobudzenia gospodarki w recesji. Ma więc znacznie więcej przestrzeni do manewru niż przy sztywnym kursie albo w unii walutowej. Trzeba jednak równocześnie myśleć o skutkach inflacyjnych.

W tej chwili w Polsce inflacja nie stanowi problemu. Dużo ważniejszą kwestią wydaje się polityka budżetowa, zwłaszcza w kontekście ustawowych i konstytucyjnych limitów zadłużenia publicznego, jakie obowiązują w Polsce.

Finanse publiczne to potężny problem na całym świecie. Przeszliśmy przez kryzys na rynkach finansowych i głęboką recesję. Aby przejście przez te perturbacje było mniej bolesne, rządy podjęły rozmaite programy, co wiązało się ze znacznymi wydatkami. Teraz dochody podatkowe wszędzie spadają, bo wielu ludzi straciło pracę. Problem jest bardzo poważny. Z jednej strony mamy ograniczenia finansowe wprowadzone przez regulacje krajowe, takie jak w Polsce, lub międzynarodowe, jak kryteria z Maastricht. Żeby je zachować, potrzeba restrykcyjnej polityki fiskalnej. Czyli albo podnosimy podatki albo obniżamy wydatki. Oba rozwiązania są bardzo bolesne, zwłaszcza że gospodarka europejska jeszcze nie wyszła z recesji. Ryzyko polega na tym, że możemy osłabić perspektywę wzrostu na przyszłość i wpaść znowu w głęboką recesję. Jeśli natomiast nie konsolidujemy finansów publicznych, natrafiamy na ograniczenia budżetowe, rządy muszą płacić więcej za pożyczanie pieniędzy itd. I tak źle, i tak niedobrze. Tak naprawdę nie ma zgody jak rozwiązać ten dylemat. Niemcy uważają, że trzeba ciąć wydatki i podnosić podatki. Im łatwo tak zrobić, bo szybko się rozwijają. Z drugiej strony jest pogrążona w głębokich kłopotach Hiszpania. Wszyscy mówią, że jeśli dalej Hiszpanie będą ciąć wydatki, wpadną znowu w głęboką recesję.

Pełny wywiad z Cinzią Alcidi: Banki centralne Europy wobec kryzysu