Levy Izhak Rosenbaum został skazany na dwa i pół roku więzienia za nielegalny handel organami. Utraci również 420 tys. uzyskanych dochodów. To pierwsza tego typu sprawa w historii USA od czasu wprowadzenia w 1984 r. ustawy zakazującej wymiany organów na wartościowe dobra.

Złapany w ramach szerszej operacji antykorupcyjnej Rosenbaum może być ratującym życie dobroczyńcą, jak utrzymują jego zwolennicy. Może być też zwykłym chciwcem i wyzyskiwaczem, jak opisują go prokuratorzy. Lub, tak jak dawcy, którzy wzięli pieniądze za swoje nerki, może być czymś pomiędzy.

Jedna rzecz jest pewna: dopóki działał, jego organowy biznes był bardzo dochodowy. To podręcznikowy przykład, w jaki sposób prohibicja tworzy niewiarygodnie wysokie marże dla ludzi, którzy są gotowi złamać prawo.

W jednym przypadku rodzina zapłaciła Rosenbaumowi 150 tys. dolarów za nerkę od człowieka, który za swój organ dostał tylko 25 tys. dolarów. Zysk 125 tys. USD zawiera w sobie znacznie więcej niż tylko opłatę dla znalazcy, który skojarzył obie strony. To wynagrodzenie za złamanie prawa – ponoszenie ryzyka odsiadki w więzieniu oraz za wiedzę jak przechytrzyć system. Liczby te wyznaczają również dolne i górne granice rynkowych cen dla nerek. I to nie w jakimś zubożałym kraju, pełnym zdesperowanych ludzi i wątpliwymi procedurami medycznymi, tylko w amerykańskich ośrodkach transplantacji.

Reklama

Niemal 93 tys. osób czeka obecnie na przeszczep nerki w USA. W zeszłym roku 11 043 szczęśliwych pacjentów otrzymały narządy od zmarłych dawców, a kolejnych 5 771 od żywych dawców. W takim tempie kolejka oczekujących skończyłaby się w ciągu dziewięciu lat – oczywiście, tylko jeśli nikt nowy nie nabawiłby się niewydolności nerek. W prawdziwym świecie czas oczekiwania wydłuża się coraz bardziej. W zeszłym roku 4 701 osób skreślono z listy z powodu śmierci a zdrowie kolejnych 2 466 pogorszyło się do tego stopnia, że przeszczep okazał się niemożliwy. W niektórych stanach czas oczekiwania jest wyjątkowo długi.

Dializy, których koszt pokrywa rządowy program Medicare, utrzymują pacjentów przy życiu, ale stan ich zdrowia zwykle się pogarsza. Będąc regularnie podczepieni do maszyny mają problemy ze znalezieniem pracy i utrzymaniem aktywnego stylu życia. Każdy przeszczep od żywego, niespokrewnionego dawcy oznacza oszczędności rzędu 100 tys. dolarów w porównaniu z dializami, wynika z szacunków transplantologa Arthura Matasa i ekonomisty Marka Schnitzlera opublikowanych w 200 4 r. w American Journal of Transplantation.

W szacunkach tych nie uwzględniono jednak ekonomicznej wartości, możliwości powrotu pacjentów na normalny rynek pracy, nie wspominając już o wartości ich szczęścia.

Innymi słowy płacenie, powiedzmy, 50 tys. dolarów za nerkę pozwoliłoby nie tylko ratować ludzkie życie, ale także pieniądze z Madicare.

Zamiast zakazu wynagradzania dawców, wypychania tego procederu do podziemia (lub za granicę) i skazywanie pacjentów na długie oczekiwanie, prawo powinno to uregulować. Zezwólmy tym samym ubezpieczycielom, publicznym i prywatnym, którzy pokrywają wszystkie inne koszty przeszczepów, by wypłacali również wynagrodzenie dla dawców wyselekcjonowanych i przebadanych przez centra transplantologii. Zapłata mogłaby być w formie gotówki, być może wypłacanej po pewnym czasie, by zniechęcić do podejmowania pochopnych i desperackich decyzji. Mogłaby też mieć formę wpłat na kredyty studenckie, konta emerytalne lub innych szczegółowo dopracowanych rozwiązań.

W przeciwnym wypadku lista oczekujących będzie się stale wydłużać, tak jak rosnąć będą możliwości dla czarnego rynku handlu organami.