Zacząłem pracować w bankowym dealing roomie w drugiej połowie lat 90. WIBOR istniał już od kilku lat, więc całą sprawę znam tylko z opowieści. W Paryżu był oddział Banku Pekao, właściwie każdy, kto zajmował się rynkami, wyjeżdżał tam na praktykę. I właśnie tam grupa dealerów wpadła na pomysł, iż wystarczy zamienić jedną literę, by zamiast LIBOR, London Interbank Offer Rate, mieć WIBOR. Wspominali, że szkic regulaminu napisali, płynąc łódką po Sekwanie – opowiada osoba związana z rynkiem finansowym, która nie chce być cytowana pod nazwiskiem.
Faktycznie było to trochę bardziej skomplikowane. – Mechanizm WIBOR-u stanowił rezultat szerokiej konsultacji środowiska rynku międzybankowego. Proces tworzenia założeń jego funkcjonowania trwał wiele miesięcy. Gdy tworzyliśmy to rozwiązanie, ustalaliśmy sposób kwotowania i inne zasady, była ścisła współpraca z Generalnym Inspektoratem Nadzoru Bankowego i Narodowym Bankiem Polskim. Uzgadnialiśmy wszystko szczegółowo. Nie dało się tego załatwić w trzy spotkania – wspomina Piotr Epsztein, jeden z najbardziej doświadczonych dealerów bankowych w Polsce, długoletni szef departamentu skarbu w Pekao, a później w Banku BPS, jeden z założycieli Stowarzyszenia Dealerów Bankowych Forex Polska, obecnie funkcjonującego jako ACI Polska.
– Na początku lat 90. nie było jednej stawki w odniesieniu do kosztu pieniądza. Z tego, co pamiętam, banki ustalały własne stawki bazowe. One wynikały z dochodowości aktywów i kosztów pasywów. Ale były ustalane przez zarządy i nie miały charakteru parametru rynkowego. To nie odpowiadało faktycznej cenie pieniądza, więc trzeba było coś wymyślić. Wzorców nie trzeba było szukać daleko. Funkcjonowały stopy LIBOR. I my chcieliśmy stworzyć stawkę referencyjną, która byłaby podobna do stawek referencyjnych na świecie – mówi z kolei Andrzej Ladko, długoletni szef obszaru gospodarki pieniężnej i skarbu w Banku Handlowym, później m.in. członek zarządu Banku Gospodarstwa Krajowego.
Reklama