Po pierwsze, pandemia i możliwa recesja ze wzrostem zagrożonych kredytów i niskimi stopami procentowymi. Po drugie, ryzyko poważnych strat z tytułu unieważniania przez sądy kredytów frankowych. Po trzecie, rozrastające się regulacje sektorowe. I po czwarte, konkurencja ze strony zwinnych i ambitnych firm technologicznych świadczących usługi finansowe. Banki muszą powściągnąć ambicje i pogodzić się z faktem, że rzeczywistość bezpowrotnie się zmieniła i nie wrócą już miliardowe zyski notowane na początku lat 2000.

Rok 2020 będzie obfitował w wyzwania i zdeterminuje rozwój sytuacji w dalszej perspektywie. Analitycy prognozują na koniec 2020 r. wynik finansowy netto poniżej 2 mld zł, podczas gdy dla porównania w 2019 r. sektor wypracował łącznie 14,2 mld zysku netto. Gdyby ten scenariusz miał się ziścić, byłby to najsłabszy rok nie tylko od 2009 r., gdy wynik sektora wyniósł 8,7 mld zł, ale prawdopodobnie także od 2003 r. (2,3 mld zł), a w skrajnym przypadku nawet od 1993 r., który sektor bankowy zamknął z ujemnym wynikiem.

Kwietniowe odbicie na GPW ominęło banki

Reklama

Obecne położenie banków znajduje odzwierciedlenie w ich notowaniach giełdowych. Indeks WIG-Banki stracił od początku roku niemal 40 proc., cofając się do poziomu sprzed 12 lat. Kwietniowe odbicie ominęło banki. Stosunkowo najmniej, choć wciąż mocno, ucierpiał ING Bank Śląski. Natomiast najcięższe straty ponieśli akcjonariusze Millennium, którego walory w szczytowym punkcie bessy pikowały o 55 proc. Wskaźnik ceny do wartości księgowej banków notowanych na GPW, z wyjątkiem chlubnie wyróżniającego się ING Banku Śląskiego, kształtuje się obecnie poniżej 0,7. Teoretycznie świadczy to o głębokim niedowartościowaniu, ale trudno się dziwić awersji inwestorów, biorąc pod uwagę, jak sytuacja makroekonomiczna związana z COVID-19 wpłynęła na pogorszenie wyników finansowych w sprawozdaniach za pierwszy kwartał. Tu, znowu, najmniejszy spadek zysku netto rok do roku (18 proc.) raportował ING, a najwyższy (aż 89 proc.) – Millennium. Zapewne ów dramatyczny wynik skłonił zarząd Millennium do publikacji nieobowiązkowego raportu za drugi kwartał, w którym wypadł on lepiej, zmniejszając ujemną różnicę zysku rok do roku do 69 proc. Pozostałe banki przyjęły pozycję wyczekującą i zapewne opublikują dopiero raporty półroczne.

W sprawozdaniach za pierwszy kwartał banki uwzględniły rezerwy, niektóre prawdopodobnie z naddatkiem, na straty generowane przez kredyty, których ściągalność pogorszy się w związku z pandemią COVID-19. Jednak wpływ obniżki stóp procentowych uwidoczni się od drugiego kwartału, a więc trzeba poczekać do jesieni na sprawozdania półroczne. Dochody odsetkowe z kredytów wciąż stanowią trzon (w 2019 r. niemal 70 proc.) dochodów z działalności bankowej. Aby ożywić koniunkturę, Rada Polityki Pieniężnej trzykrotnie obniżała w 2020 r. stopy procentowe (na koniec lipca stopa referencyjna wynosi 0,1 proc). Analitycy branży szacują, że spadek marży odsetkowej ujmie bankom średnio 20 proc. wartości wyniku finansowego na koniec 2020 r. Banki liczyły, że powetują straty wzrostem dochodów pozaodsetkowych, ale wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE (TSUE) w sprawie kredytów konsumenckich, nakazujący proporcjonalny zwrot kosztów (prowizji, opłat manipulacyjnych, ew. ubezpieczenia) w przypadku wcześniejszej spłaty, najpewniej zniweczy te plany.

Akcja kredytowa ma swoje granice

Tempo rozwoju akcji kredytowej powinno być skorelowane z tempem przyrostu depozytów bankowych, aby nie dopuścić do uzależnienia działalności kredytowej od środków pozyskanych z innych źródeł, co groziłoby pogorszeniem stabilności sektora finansowego. Tymczasem w 2019 r. należności kredytowe od podmiotów niefinansowych rosły niemal dwukrotnie wolniej niż zobowiązania z tytułu depozytów, a relacja kredytów do depozytów wyniosła znacznie poniżej jedności. Świadczy to o rosnącej nadpłynności sektora bankowego. Jeszcze na początku 2020 r. zakładano wzrost portfeli kredytów mieszkaniowych i konsumenckich oraz kredytów operacyjnych dla przedsiębiorstw, co pozwoliłoby z jednej strony zniwelować nadpłynność, a z drugiej – zwiększyć dochody odsetkowe. W warunkach niespodziewanej dekoniunktury realizacja tych założeń będzie trudna, jeśli nie niemożliwa.

Kryzys rentowności banków niejedno ma imię

Przyjrzyjmy się istotnym wskaźnikom. W ostatnich latach można zaobserwować w Polsce tendencję do obniżania się relacji aktywów bankowych do PKB. Obecnie wynosi ona 88 proc., co stanowi czwarty od końca wynik w EU-27 (dla porównania: w Czechach – 137 proc., w Hiszpanii – 215 proc., w Niemczech – 242 proc., we Francji – 385 proc., a w Luksemburgu, europejskim raju podatkowym, 1 937 proc.). To znacznie poniżej potencjału wynikającego z tempa rozwoju gospodarczego naszego kraju. W 2019 r. wartość aktywów polskiego sektora bankowego dobiła do 2 bln zł. Pierwszy bilion został osiągnięty w 2009 r.; wypracowanie kolejnego zajęło dekadę.

Efektywność kosztową banków obrazuje relacja kosztów do dochodów (C/I, cost to income), na którą składają się koszty działania banków z amortyzacją (bez kosztów ryzyka) podzielone przez dochody z działalności bankowej. W 2019 r. wskaźnik C/I dla polskiego sektora bankowego kształtował się na poziomie niemal 58 proc., niewątpliwie gorzej niż w 2014 r. (51 proc.), a więc przed nałożeniem na banki nowych obowiązków regulacyjnych, lecz wciąż znacznie lepiej w porównaniu z Niemcami i Francją (powyżej 70 proc.) czy Luksemburgiem i Wielką Brytanią (powyżej 60 proc.).

W Polsce w ostatnich latach można zaobserwować tendencję do obniżania się relacji aktywów bankowych do PKB.

Jednak główną bolączką sektora jest jego malejąca rentowność. Wskaźnik zwrotu z aktywów (ROA) po raz ostatni przekroczył poziom 1 proc. w 2014 r. Od tego czasu oscyluje w granicach 0,75 proc. Natomiast wskaźnik zwrotu z kapitału własnego (ROE) w 2019 r. wyniósł nieco ponad 7 proc. i spadł o 4 p.p. w odniesieniu do odczytu sprzed 5 lat. Co ciekawe, największą rentownością w Europie cechują się banki w państwach Europy Środkowej (wyjąwszy Polskę) i Północnej.

Spadek rentowności przyspieszył od 2016 r. U jego podłoża tkwią przynajmniej trzy przyczyny: obciążenia regulacyjne, koszty zarządzania ryzykiem w postaci odpisów aktualizujących z tytułu utraty wartości należności kredytowych, wreszcie niskie stopy procentowe, i co za tym idzie, spadek zysku z marży odsetkowej. Ale po kolei.

Wymogi kapitałowe i składki na Bankowy Fundusz Gwarancyjny

Na regulacje składają się w pierwszym rzędzie wymogi kapitałowe. Fundamentalną miarą wypłacalności banków jest współczynnik adekwatności kapitałowej (TCR), który określa stosunek kapitałów własnych netto do wartości aktywów i pozycji pozabilansowych ważonych ryzykiem. Europejski Urząd Nadzoru Bankowego pilnuje, aby banki dysponowały kapitałem własnym o wartości min. 8 proc. (KNF podniósł ten wymóg do 12 proc.) aktywów ważonych ryzykiem, z czego 4,5 proc. musi stanowić tzw. kapitał podstawowy Tier 1, charakteryzujący się najwyższym stopniem płynności.

Poza wymogami kapitałowymi banki wnoszą składki na Bankowy Fundusz Gwarancyjny, i to nie tylko na cel gwarantowania depozytów, ale także na utrzymanie wdrożonego w 2016 r. systemu uporządkowanej upadłości i przymusowej restrukturyzacji (tzw. resolution).

Europejski Urząd Nadzoru Bankowego pilnuje, aby banki dysponowały kapitałem własnym o wartości min. 8 proc. (KNF podniósł ten wymóg do 12 proc.) aktywów ważonych ryzykiem.

Fundamentalną miarą wypłacalności banków jest współczynnik adekwatności kapitałowej (TCR), który określa stosunek kapitałów własnych netto do wartości aktywów i pozycji pozabilansowych ważonych ryzykiem

Wzrost kosztów ryzyka

Z szacunków analityków wynika, że środki zamrożone w rezerwach celowych, tworzonych na pokrycie strat generowanych przez zagrożone kredyty, wzrosną w 2020 r. dwu-, a nawet trzykrotnie w stosunku do 2019 r. Winne temu jest zauważalne pogorszenie jakości portfela kredytowego. Z jednej strony, mamy do czynienia z kryzysem gospodarczym, który powoduje, że wzrośnie liczba nieściągalnych należności kredytowych. Trudno oszacować jej rozmiary, bo kryzys jeszcze na dobre nie nastał i może pokazać swoje oblicze dopiero jesienią. Ponadto obraz zaciemniają czynniki, takie jak tzw. wakacje kredytowe i pomoc finansowa dla firm w ramach tarczy antykryzysowej. Z drugiej strony, do zawiązywania rezerw zmusza banki ryzyko prawne, jakie rodzi niedawny wyrok TSUE w sprawie kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich oraz rosnąca liczba klientów kierujących spory na drogę sądową. Negatywna dla banków interpretacja istoty sporu budzi po ich stronie obawy o spadek morale klientów w zakresie spłaty zobowiązań i w konsekwencji wzrost ryzyka systemowego w sektorze bankowym. Mimo że każde powództwo o unieważnienie umowy kredytowej jest przedmiotem odrębnego postępowania przed polskim sądem, to TSUE dokonał wykładni prawa, która wyznacza kierunek linii orzeczniczej.

MREL, czyli emisja obligacji korporacyjnych na skalę, jakiej Polska nie widziała

W tegorocznej kolejce legislacyjnej czeka nowa regulacja makroostrożnościowa. Chodzi o wprowadzenie do Ustawy o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym przepisów znowelizowanej unijnej dyrektywy w zakresie minimalnej wartości funduszy własnych i zobowiązań podlegających umorzeniu lub konwersji w razie problemów z wypłacalnością, tzw. MREL (minimum requirement for own funds and eligible liabilities). BFG, który odpowiada za wyznaczenie wymogów MREL, wydłużył w związku z COVID-19 okres przejściowy, ustalając datę pełnego wdrożenia na 1 stycznia 2024 r. Szacuje się, że w tym czasie banki będą musiały podnieść fundusze własne o 60 mld zł w skali całego sektora. Nie uda im się tego osiągnąć z zatrzymanych zysków, które będą w kolejnych latach niewielkie, a poza tym jeszcze bardziej pogrążyłoby to wskaźniki ROE. Pozostaje zatem emisja długu. Temu służyła poprzednia, ubiegłoroczna nowelizacja Ustawy o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym, która wprowadziła nową kategorię w hierarchii zaspokajania wierzycieli w postępowaniu upadłościowym. Obligacje nieuprzywilejowane (senior non-preferred bonds), bo o nich mowa, to typ długu, który mieści się między obligacjami uprzywilejowanymi, bezpieczniejszymi dla inwestorów i tańszymi dla emitentów, a będącymi ich przeciwieństwem papierami podporządkowanymi.

Banki już teraz są wysoce nadpłynne.

W zależności od standingu finansowego jednym bankom uda się uplasować te obligacje lepiej, inne zaś poniosą w związku z tym wyższe koszty. Pomijając już fakt, że bankom z głębokim portfelem frankowym trudno będzie sprzedać te obligacje, polski rynek długu nie wchłonie astronomicznej kwoty 60 mld zł. Trzeba będzie robić to etapami, a przede wszystkim wyjść z ofertą na rynki zagraniczne, a przecież tamtejsze banki też będą wówczas emitowały obligacje związane z MREL. I to bynajmniej nie koniec trudności. Bankowcom sen z powiek spędza pytanie, jak ulokować pozyskane tą drogą środki, i to tak, żeby zarobić na obsługę długu. Będzie to gigantyczne wyzwanie, ponieważ banki już teraz są wysoce nadpłynne.

Koniec ery bezpłatnej bankowości?

Banki nie tylko mogą, ale muszą permanentnie inwestować w unowocześnianie usług, aby dotrzymać kroku fintechom. Tyle że to nie jest zyskowna lokata kapitału, lecz konieczny wydatek, bez którego wypadłyby z wyścigu o klienta. W dzisiejszych realiach amortyzacja infrastruktury technologicznej następuje w zawrotnym tempie i dynamicznie zwiększa saldo kosztów operacyjnych. Banki nie mają więc wyboru. Rosnące koszty i brak perspektyw poprawy marży odsetkowej skłoni je prawdopodobnie do ofensywy w zakresie opłat i prowizji. Jako klienci powoli musimy godzić się z myślą, że era bankowości „za zero złotych” dobiega końca. W poszukiwaniu źródeł dochodu banki z pewnością nie przepuszczą też szansy, jaką stwarza współpraca z rynkiem kapitałowym. Zacieśnienie sprzężenia zwrotnego z domami maklerskimi leży też w interesie samych brokerów. Banki od lat są kanałem dystrybucji dla rynku kapitałowego, sprzedając jednostki uczestnictwa funduszy inwestycyjnych i własne produkty strukturyzowane. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie pokusa uprawiania inżynierii finansowej, której gorzkiego posmaku doświadczyli na przykład klienci banków, stosujących misselling obligacji GetBacku.

Era bankowości „za zero złotych” dobiega końca.

Kierunek: konsolidacja

Sektor bankowy w Polsce przestał być atrakcyjną przystanią dla inwestorów. Przy istniejących obciążeniach zwrot z kapitału własnego na poziomie 7 proc. rocznie nie zadowala właścicieli i nie uzasadnia w ich oczach ryzyka związanego z prowadzeniem działalności bankowej. Koszty dławiące rentowność banków staną się przyczynkiem do intensyfikacji procesu fuzji i przejęć. O konsolidacji sektora bankowego mówiło się od dawna, ale dopiero MREL przesądził sprawę. Zapewne jest to scenariusz tak samo nieunikniony, jak pożegnanie z luksusem bezpłatnej bankowości.

Grażyna Śleszyńska