W Ameryce, ale też innych krajach, rozgorzała dyskusja o dywidendach od banków. Jej tematem jest pytanie, czy w bardzo trudnym czasie wypada je wypłacać. Co z niej wyjdzie nie wiadomo, ale jest ciekawie. W dalekim tle samochody marki Dodge. Przez ten stary spór mogło w ogóle nie być dywidend.

Kilka tygodni temu Jamie Dimon, szef olbrzymiego banku JPMorgan Chase, wrócił ze szpitala po zabiegu kardiologicznym. Gdy tylko zasiadł do zdalnej pracy powiadomił inwestorów, że wypłata dywidendy może zostać zawieszona.

Wieść to nie byle jaka, ponieważ byłby to dla banku precedens. W 2019 r. JPMorgan Chase wypłacił w czterech ratach dywidendę roczną w łącznej wysokości 3,30 dolarów na akcję. W obrocie było wtedy 3,28 miliardów akcji, a więc całkowita wypłata wyniosła prawie 11 miliardów.

Dywidenda co kwartał

Reklama

Inni wielcy bankierzy amerykańscy nie chcą iść śladem Dimona i jego zarządu. Prezes Citibank Michael Corbat powiedział, że jego bank „pozostaje oddany sprawie dywidend”, a potem sprecyzował, że Citi planuje kontynuację wypłat.

Bank centralny USA (Fed) do tej pory nie zajął oficjalnego stanowiska w sprawie dywidend. Największe, amerykańskie banki postanowiły wstrzymać operacje skupu akcji własnych (buyback). Skutki takiego wykupu są w zasadzie tożsame z wypłatami dywidend, ale korzystniejsze dla firm pod względem podatkowym.

Buyback najczęściej przeprowadza się, gdy spółka ma za dużo gotówki. Akcje wykupione w ramach buyback zmniejszają liczbę akcji w obrocie. W konsekwencji na każdy pozostały w rękach akcjonariuszy papier przypada więcej wartości samej spółki, większy zysk i większa dywidenda.

Akcje wykupione w ramach buyback stają się akcjami „skarbcowymi”, czyli treasury shares (bo przeniesionymi do umownego sejfu, w którym znikają praktycznie na zawsze) i nie biorą udziału w podziale dywidendy.

Buybacks służą też do pozyskiwania puli akcji przeznaczonych na ewentualne premie dla szefów i menedżerów wyższego szczebla w ramach tzw. opcji na akcje. Robi się tak, żeby nie uszczuplać puli akcji w obrocie i zadowalać, zamiast denerwować, zewnętrznych akcjonariuszy.

W przeciwieństwie do Europy, gdzie dywidendy są wypłacane (lub nie) raz do roku, w USA następuje to co kwartał. Kolejny termin przypada na czerwiec, więc dobrze poinformowani obserwatorzy są zdania, że Fed dopiero wtedy podejmie decyzję, biorąc pod uwagę rozwój sytuacji pandemicznej i ekonomicznej w USA oraz na świecie.

Potwierdzeniem tego są słowa szefowej oddziału Fed w Cleveland Loretty Mester, przytaczane przez The Wall Street Journal, która stwierdziła, że z decyzją o ewentualnym odroczeniu i ograniczeniu dywidend bankowych wolałaby poczekać do następnych badań odporności amerykańskich banków na ewentualne turbulencje, zwane w dialekcie bankowym stress-testami, a więc do czerwca 2020 r.

Christopher Marinac z Janney Montgomery Scott LLC oszacował, że duże i średnie banki USA mogą przeznaczyć w 2020 r. na dywidendy ok. 54 mld dolarów.

Banki centralne wcisnęły hamulec

Gorąco jest także w innych centrach finansowych świata. Inwestorzy z Hongkongu walczą o swoje pieniądze z władzami HSBC, czyli globalnego The Hong Kong & Shanghai Banking Corporation.

Podobnie jak inne banki z centralami w Londynie, HSBC uległ nieznoszącej sprzeciwu presji Bank of England (BoE) i zawiesił dywidendy. Na początku kwietnia najgorzej poczuli się akcjonariusze Barclays, na których konta miał wpłynąć około miliard funtów z podziału ubiegłorocznych zysków.

Łączna wartość wypłat z zysków bankowych wstrzymanych w Wielkiej Brytanii na czas nieokreślony wyniosła 8 mld funtów. Argument nadzorców systemu bankowego jest jasny – wobec ogromnych trudności na horyzoncie z powodu zamknięcia gospodarki, zadaniem banków jest wspieranie biznesu i ludności kredytami, więc przyda się im każda poduszka finansowa.

Sam Woods – szef działającej w ramach BoE brytyjskiej instytucji nadzorczej, nazwanej równie trafnie, co z poczuciem humoru Urzędem Rozważnej Regulacji (Prudential Regulation Authority, PRA) – nie ograniczył się do wyperswadowania dywidend.

Oznajmił władzom 1500 brytyjskich banków i towarzystw ubezpieczeniowych: „PRA oczekuje, że nie wypłacą żadnych premii w gotówce wyższej kadrze kierowniczej (…) oraz jest przekonany, że ich zarządy już rozważają i podejmą w nadchodzących miesiącach wszelkie właściwe działania w kwestii naliczania, wypłaty i przyznawania różnych form wynagrodzeń.” Druga część zdania tylko po polsku brzmi dość niekonkretnie, jednak Brytyjczycy zrozumieli słowo „właściwe” jednoznacznie.

Bank of England miał podstawy do nałożenia restrykcji. Po ostatnich stress-testach sformułowano wniosek, że w razie istotnego pogorszenia się koniunktury największe banki mogłyby mieć duże kłopoty, jeśli nie obetną wtedy premii dla wiodącego personelu i wypłacą dywidendę.

Brytyjczykom zazwyczaj bliżej w podejściu do finansów i gospodarki do USA niż do Europy będącej przecież za wąskim paskiem wody. Ale w tym przypadku idą za Unią Europejską jak dziewczę za przyzwoitką.

"EBC zalecił bankom wstrzymanie do 1 października zarówno wypłat dywidend, jak i buybacku."

W końcu marca Europejski Bank Centralny (EBC) zalecił bankom wstrzymanie do 1 października zarówno wypłat dywidend, jak i buybacku. Również szef Banku Rozliczeń Międzynarodowych (BIS) nazywanego bankiem centralnym banków centralnych uznał, że w obliczu raczej podłych perspektyw gospodarczych wypłacanie dywidend akcjonariuszom banków byłoby nieodpowiedzialnością.

U nas spokój

W Polsce nie jest tak gorąco w tej sprawie, bo w grę wchodzą nie aż tak duże pieniądze jak na Zachodzie, a sektor bankowy wzniósł wprawdzie mury swego dużego już gmachu, ale pałac to jeszcze nie jest.

Poza tym strach przed trudnościami, których już doświadczamy, a które jeszcze narosną sprawi, że banki będą raczej wolały zatrzymać ubiegłoroczne zyski dla bezpieczeństwa.

Prezes Związku Banków Polskich Krzysztof Pietraszkiewicz podkreślił w wypowiedzi dla Obserwatora Finansowego, że w tej dyskusji istotna jest różnica między krajami z wysokim poziomem tzw. ubankowienia, czyli z wysokimi depozytami obywateli, wysoką relacją aktywów (udzielonych kredytów) do PKB i dużymi oszczędnościami mieszkańców, a tymi, w których wskaźniki te są istotnie mniejsze.

Polska jest od 30 lat w grupie państw z niskim stopniem ubankowienia, więc trzeba wzmacniać siłę banków, aby miały większą zdolność do finansowania rozwoju kraju. Dziś 86 proc. mieszkańców korzysta z usług bankowych, ale 10 lat temu była to tylko połowa.

"Przez 30 lat skumulowane zyski polskiego sektora bankowego wyniosły ok. 230 mld zł."

Dlatego od lat banki przeznaczały większość zysków na powiększanie kapitałów własnych lub na fundusze rezerwowe. Przez 30 lat skumulowane zyski sektora bankowego wyniosły ok. 230 mld złotych, a fundusze własne wzrosły z 3,39 mld zł do blisko 217 mld zł. W wielu bankach, szczególnie spółdzielczych i w ogóle tych mniejszych, nikt przez te lata nie zobaczył nawet złotówki dywidendy.

Prezes ZBP zwrócił uwagę, że w Polsce bankowcy oraz właściciele banków są mentalnie przygotowani do niewypłacania dywidend. Pozytywnie reagują na propozycje formułowane przez nadzór bankowy w przypadku pojawiania się zagrożeń, by przeznaczyli zyski na fundusze rezerwowe.

Jednak od 2012 r., z powodu bardzo wysokich obciążeń podatkowych i innych ograniczeń, maleją wskaźniki zwrotu na kapitale i zwrotu osiąganego na aktywach bankowych (aktywa to głównie udzielone kredyty i pożyczki – przyp. autora). Odbija się to niekorzystnie na atrakcyjności polskich banków dla istniejących i potencjalnych, nowych inwestorów.

Patrząc na zdolność banków do wspierania rozwoju kraju oraz na stabilność warunków gospodarowania i bezpieczeństwo depozytów, ale też dostrzegając konieczność zachowania atrakcyjności sektora dla inwestorów, widać, że konieczny jest rozsądek. Pietraszkiewicz podsumował, że są w Polsce banki, które mogą sobie pozwolić na ekspansję w zakresie dywidend, ale są też takie, które powinny zachowywać powściągliwość.

Pierwszą batalię o dywidendę stoczyli bracia Dodge z Henry Fordem

Niezwykle ożywiona, a momentami gorąca dyskusja o dywidendach nie dotyczy wyłącznie banków, lecz w ogóle podziału zysków z działalności gospodarczej. Zmierza w bardzo wielu kierunkach i prowadzi uczestników do najróżniejszych wniosków, niekiedy radykalnych.

Dla inwestorów „kanoniczne” jest pół zdania z 1919 r., stanowiące fragment uzasadnienia orzeczenia Sądu Najwyższego stanu Michigan wydanego w sprawie znanej jako Dogde v. Ford Motor Company. Brzmi tak: „przedsiębiorstwo jest zorganizowane i prowadzone w pierwszym rzędzie z myślą o zysku dla akcjonariuszy” (ang. „a business corporation is organised and carried on primarily for the profit of stockholders”).

Wbrew mitom orzeczenie to nie stało się częścią amerykańskiego prawa, osądzało jedynie ważny spór między konkretnymi biznesmenami. Jednak słowa te zostały powtórzone miliony razy. Także dlatego, że bardzo wiele osób nie zgadza się z nimi twierdząc, że firmy mają szersze cele i powinny służyć pracownikom, klientom i w ogóle wszystkim wokół.

Ponad 100 lat temu Henry Ford z wielkim powodzeniem produkował samochody. Dzięki słynnej taśmie produkcyjnej, polityce cenowej i nowatorskim stosunkom pracy, produkcja i sprzedaż rosły lawinowo. W 1916 r. spółka Ford Motor Company (FMC) miała na kontach 60 mln dolarów nadwyżki, wg obecnej siły nabywczej – prawie 1,5 miliarda, a wg tzw. kosztu ekonomicznego, tj. udziału w ówczesnym odpowiedniku PKB, nawet ponad 25 miliardów.

Ford chciał te pieniądze zainwestować w rozwój przedsięwzięcia, ale napotkał opór innych akcjonariuszy, na czele z braćmi Dodge mającymi razem 10 proc. akcji FMC. Jednemu na imię było John, drugiemu Horace. Tak naprawdę chodziło im o pieniądze na wzmocnienie własnej firmy samochodowej – Dodge Brothers Company, ale w sporze z Fordem podnosili m.in., że skoro i tak popyt przewyższa podaż, to po co obniżać ceny samochodów i płacić więcej robotnikom?

Żadna ze stron nie osiągnęła wszystkich swoich celów, ale też nikt nie został pobity. Dziś Ford pozostaje na rynku jako wielka firma, a „Dodge” to już tylko marka należąca do grupy Fiat Chrysler Automobiles.

Argumenty po 100 latach i na czas pandemii

W dzisiejszej wersji dyskusji na pierwszy plan wybijają się aspekty dalekie od ekonomii i biznesu. Stawiane jest pytanie, czy podział wielkich zysków między nielicznych jest etyczny, kiedy dziesiątki i setki milionów na Zachodzie już nie ma pracy, albo zaraz ją utraci? Poza tym są państwa biedne, dla których bezrobocie to mniejsze zmartwienie, bo ich mieszkańcy cierpią z niedożywienia, a zaraz może im zajrzeć w oczy prawdziwy głód.

Rozsądne, bo nieortodoksyjne, ale też nierewolucyjne, jest podejście przedstawione 18 kwietnia w komentarzu redakcyjnym lewicującego od paru lat tygodnika The Economist „Which firms should pay dividends?” („Które firmy powinny wypłacać dywidendę” – tłum. red.).

Proponuje się w nim podział firm na trzy grupy. Pierwsza z nich to przedsiębiorstwa ważne systemowo. Są wśród nich także spółki korzystające w czasie pandemii i zatrzymania gospodarek z pomocy udzielanej przez rządy, często w nieproporcjonalnie dużej wysokości.

Zanim wypłaciłyby dywidendy, musiałyby zwrócić podatnikom, to, co de facto od nich otrzymały. Przykładem mogą być linie lotnicze. Do tej grupy należałyby również banki, których zyski powinny posłużyć do rozwinięcia akcji kredytowej. Poza tym banki ucierpią wskutek załamania gospodarczego, które nie wiadomo jak długo jeszcze potrwa. Amerykański gigant Wells Fargo już podał, że jego zyski za pierwszy kwartał 2020 r. były o 99 proc. mniejsze niż w tym samym okresie przed rokiem.

Druga grupa skupiałaby firmy, które nie są w dobrej sytuacji, ale wiedzą, że wypłata dywidendy przekazuje rynkowi ważny, bo uspokajający sygnał. Mogą zatem podejmować decyzje o sfinansowaniu wypłaty dywidend z pożyczek – np. wielkie firmy naftowe. Przędącym cienko firmom tygodnik zaleca wstrzemięźliwość – gotówkę obiecywaną właścicielom niech wypłacą wtedy, gdy sprawy wrócą do normy.

Istnieją też przedsięwzięcia właściwie nienaruszone przez koronawirusa, a dziś nawet w lepszym stanie niż kilka miesięcy temu. Należą do nich organizacje z sektora technologii, zarówno giganty jak Amazon, Google, Facebook, jak i mniejsze przedsiębiorstwa, a także firmy z sektora energetycznego czy usług komunalnych, dostarczające tzw. media (prąd, woda, odbiór śmieci).

Ta grupa cieszy się silnymi bilansami i sztywnością popytu. Ich akcje są obowiązkowym składnikiem funduszy emerytalnych. Niech więc wypłacą dywidendy, mimo krytyki ze strony pracowniczej, bowiem jest to w interesie starszego pokolenia i oszczędzających.

Tygodnik zwraca również uwagę, że olbrzymia część dywidend nie jest konsumowana, czyli przeznaczana na steki, homary, pałace, bentleye czy jachty, lecz reinwestowana. Tymczasem spółek pogryzionych lub nadgryzionych przez COVID-19 będzie mnóstwo, a źródłem ich ewentualnego dofinansowania mogą być m.in. środki z dywidend wypłaconych przez wielkie firmy.

Ludzie prawdopodobnie szlachetni, lecz bez wiedzy jak działa gospodarka i co może ją zagłodzić, skrzywią się na takie wywody lub zechcą je zakrzyczeć. Przeczytają w tym samym tygodniku, że wszystkie publiczne spółki świata wypłaciły akcjonariuszom w 2019 r. w postaci dywidend i w wyniku operacji buyback aż 2,2 bln dolarów pochodzących z podziału zysków.

Przeliczą to sobie na potencjalne zasiłki i wyjdzie im, że na każdego mieszkańca Zachodu łącznie z dziećmi (ok. 1,5 mld ludzi) przypadłoby po 1500 dolarów, a gdyby objąć taką szczodrością wszystkich ludzi na świecie, to po 280 dolarów. Też nie najgorzej. Oczywiście nie zadadzą sobie pytania co potem.

"Środki do wypłaty w formie dywidend i buyback mogą spaść w 2020 r. globalnie do 1,4 bln dolarów."

Wiadomo, że środki do wypłaty w formie dywidend i buyback mogą spaść w 2020 r. w ujęciu globalnym do 1,4 bln dolarów, a zapewne jeszcze bardziej. Ponieważ pamięć kryzysu finansowego z 2008 roku jest jeszcze świeża, to osobiście spodziewałbym się odkładania wypłat z zysków i istotnego zmniejszenia ich wysokości z czystej roztropności, jaką zapewne kierować się będą zarządy i rady dyrektorów.

Siły koronawirusa są nieznane, więc nadal możliwy jest dość szybki powrót do status quo ante, a wówczas natychmiast prysną wszelkie szanse na wymarzony przez wielu, „kopernikański” przewrót w ekonomii. Pozostanie jednak przekonanie znane z argumentacji podnoszonej w sporze Forda z braćmi Dodge, że firmy nie są wyłącznie dla akcjonariuszy, lecz także dla ogółu pracowników i konsumentów.

Autor: Jan Cipiur, dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii.