Porozumienie dotyczy przede wszystkim Arabii Saudyjskiej i Rosji, które nie mogły się dogadać. Wybuchł „konflikt paliwowy”, Arabia Saudyjska znacząco zwiększyła wydobycie, w efekcie ceny ropy gwałtownie spadły. Najbardziej uderzyło to w ropę łupkową w Stanach Zjednoczonych, co zmusiło prezydenta USA Donalda Trumpa do zaangażowania się. Mediował między Moskwą a Rijadem, naciskając na ograniczenie wydobycia. Ostatecznie, w ramach krajów OPEC+ (państwa należące do OPEC oraz pozostali główni producenci, mi.in.: Rosja, Meksyk i Kazachstan), ustalono, że od 1 maja 2020 roku wydobycie zostanie zmniejszone o 9,7 miliona baryłek dziennie. Jak nieoficjalnie podają różne źródła nie wszystkie kraje OPEC+ są zadowolone z zawartego porozumienia. Początkowo Meksyk nie chciał się zgodzić, w końcu zdecydowano, że ograniczy wydobycie tylko o 100 000 baryłek miesięcznie, a USA zrekompensują to, z czego Meksyk nie chciał zrezygnować.

Wiele składników ceny ropy

Pierwszą rzeczą wpływającą obecnie na cenę jest oczywiście rozprzestrzenianie się koronawirusa. Praktycznie nieistniejący ruch lotniczy, zamknięte fabryki i ograniczenia w poruszaniu się obywateli wprowadzone w wielu krajach poważnie ograniczyły zapotrzebowanie na ropę. Dyskutując o wydobyciu ropy, zazwyczaj mamy na myśli małą grupę krajów-producentów, członków OPEC, czyli: Algierię, Angolę, Gwineę, Gabon, Indonezję, Irak, Iran, Kongo, Kuwejt, Libię, Nigerię, Arabię Saudyjską, Zjednoczone Emiraty Arabskie oraz Wenezuelę. De facto liderem grupy, szefem, który podejmuje większość decyzji, jest Arabia Saudyjska. OPEC to kartel, który powstał w latach 60. XX wieku, by chronić swoich członków przed głównymi graczami, czyli silnymi oraz wpływowymi amerykańskimi, brytyjskimi i holenderskimi firmami paliwowymi. Kraje OPEC w sumie wydobywają około 44 proc. światowej ropy.

Na początku negocjacji prezydent Rosji Vladimir Putin absolutnie nie chciał się zgodzić na ograniczenie wydobycia, niezależnie od koronawirusa i globalnego spadku popytu. Wściekła Arabia Saudyjska odpowiedziała odkręceniem kurka, chcąc zalać rynek tanim surowcem i w ten sposób przejąć część udziałów w rynku innych firm. Informacje o katastrofie na rynku ropy, której ceny spadły poniżej poziomu z początku 2002 roku, były powielane przez wszystkie media, ale tym razem bez entuzjazmu. W czasach #zostanwdomu ropa nie cieszy się wielkim zainteresowaniem.

Reklama

Drugim elementem są różne rodzaje surowca. Ogrywają istotną rolę, ponieważ gorsza jakość (mierzona gęstością i lepkością) oznacza wyższe koszty produkcji. W zależności od pochodzenia geograficznego jakość „czarnego złota” może się poważnie różnić, ale to tylko część problemu.

Trzecim ważnym elementem wpływającym na cenę jest data dostawy. Ceny ropy podawane w mediach najczęściej odnoszą się do kontraktów terminowych, płynnych instrumentów finansowych z określoną w (bliskiej) przyszłości datą. To ukochana zabawka maklerów zarówno dużych, jak i małych, którzy nigdy w życiu nie dotknęli ropy.

Na polu naftowym wszystko wygląda inaczej, bo i okoliczności są inne. Przede wszystkim wynikają z połączenia rekordowo wysokiej produkcji w USA, zmniejszonego popytu i wyjątkowo dużych zapasów. Według danych amerykańskiej Agencja Informacyjna Departamentu Energii USA (Energy Information Administration, EIA), statystycznego ramienia administracji rządowej USA, zapasy ropy (wyłączając strategiczne rezerwy Białego Domu) osiągnęły na koniec marca 469 milionów baryłek. Do pobicia rekordu (536 milionów baryłek w marcu 2017 roku) jeszcze trochę zostało, ale już nie tak dużo. Trzeba jednak spojrzeć na to z odpowiedniej perspektywy. Na początku 2017 roku USA wydobywały około 9 milionów baryłek dziennie, dzisiaj 13 milionów. A rynek, osłabiony pandemią, nie jest w stanie wykorzystać tak dużej produkcji, więc logiczne jest, że rosną zapasy. Ale w magazynach jest coraz mniej miejsca.

"Przy obecnym tempie wydobycia magazyny ropy na świecie będą pełne pod koniec lipca."

Najnowsze dane pokazują dramatyczny spadek popytu na ropę w drugim kwartale 2020 roku. Szacunki wahają się pomiędzy 12 a 20 milionów baryłek dziennie, czyli sześć razy mniej niż w pierwszym kwartale 2009 roku, mimo panującego wtedy kryzysu finansowego. Mówiąc krótko – całe amerykańskie wydobycie, które jest obecnie wyższe niż saudyjskie, nagle stanie się nadwyżką. Dlatego warto w ciągu najbliższych tygodni obserwować zwiększające się zapasy ropy. Według rozmaitych szacunków magazyny na całym świecie mają maksymalną pojemność 1,8 mld baryłek. Przy obecnym tempie wydobycia będą pełne pod koniec lipca.

Mniejsi producenci szukają innowacyjnych rozwiązań

Wyjątkowo trudna jest sytuacja niezależnych (i często małych) producentów ropy, których długi rosną (tego rodzaju projekty wymagają dużych nakładów i nie mogą być gwałtownie wstrzymane). Desperacko szukają sposobów przetrwania. Przede wszystkim nie mają gdzie przechowywać swoich zapasów, zwłaszcza jeśli są odcięci od rurociągów. Pojawiają się innowacyjne pomysły, takie jak trzymanie ropy w pustych cysternach. Zadziwiające, ale ma sens. Koronawirus zdecydowanie ograniczył transport lądowy, a koszt wynajęcia cysterny w ciągu ostatnich miesięcy spadł o prawie połowę. Według niektórych wyliczeń, biorących pod uwagę ceny wynajmu oraz pojemność cystern, przechowywanie baryłki ropy w ten niekonwencjonalny sposób może kosztować zaledwie dolar lub dwa miesięcznie. Oczywiście są pewne trudności, głównie regulacyjne, czyli zwiększone wymogi bezpieczeństwa. Biorąc pod uwagę przepełnione magazyny, rurociągi i tankowce pływające po Atlantyku, z Europy do Ameryki Północnej i z powrotem, to taki sposób na poczekanie przez małych producentów ropy na lepsze czasy wydaje się sensowny. Alternatywą są dużo gorsze scenariusze i ujemne ceny ropy. Po prostu nie mają innego wyjścia.

Niezależni producenci desperacko kontynuują wydobycie, mając nadzieję, że obecna sytuacja nie będzie trwała zbyt długo. Zamknięcie produkcji i jej ponowne uruchomienie, to technicznie trudna i kosztowna operacja, a dla niektórych mogłaby się okazać drogą bez powrotu. Uważają, że wstrzymanie wydobycia to bilet w jedną stronę – bankructwa, za którym idzie likwidacja aktywów, konieczna, by spłacić długi i kredytodawców (właścicieli obligacji), a akcjonariusze, w najlepszym przypadku, zostaliby jedynie z okruchami. Dlatego agencja Bloomberg stale przypomina o możliwym i realistycznym scenariuszu ujemnych cen ropy, zwłaszcza w mniej znanych segmentach rynku, na których handluje się małymi ilościami surowca, w dodatku kiepskiej jakości.

A tymczasem Rosja…

Rosja tradycyjnie patrzy na wszystko wyłącznie z perspektywy ropy (i gazu) i traktuje to jak walkę o życie. Zaangażowanie USA w zatrzymanie Nord Stream2 wprowadziło Moskwę w wyjątkowo bojowy nastrój. Teraz, nawet za cenę stabilności gospodarczej, może próbować wypchnąć z rynku amerykańskie firmy paliwowe. Osłabienie amerykańskich wpływów byłoby na rękę zarówno Rosji, jak i Arabii Saudyjskiej, ale póki co nie ma żadnych dowodów, że jest to skoordynowane działanie. Wydaje się, że to raczej skutek uboczny walki o własne interesy. Warto pamiętać, że Rijad w swoich strategicznych planach biznesowych cały czas uwzględnia podbicie rosyjskiego rynku, zwłaszcza w Europie, której oferuje wyjątkowe zniżki.

Co się wydarzy w najbliższych dniach i tygodniach? Dużo zależy od samej pandemii. Jeśli nie zostanie opanowana, ceny będą dalej spadały, a wraz z nimi globalna gospodarka, co już widać na światowych giełdach. Większość obserwatorów nie wierzy jednak, że tak duże, skoordynowane ograniczenie wydobycia jest wykonalne, zwłaszcza krótkoterminowo. Z kolei analitycy Goldman Sachs krótko podsumowali zawarte porozumienie: „za mało i za późno”.

Autor: Vedran Obućina