Plaża jest miejscem szczególnym, bo spotykają się na niej dwa zupełnie odmienne światy - ląd i morze. Gdyby król zwierząt (zapewne jakiś lew albo gigantyczny krab) dostał we władanie kraj zamieszkany i przez stworzenia lądowe, i przez morskie, musiałby często plażę odwiedzać; byłoby to absolutnie krytycznym warunkiem dobrego panowania. Tylko na plaży bowiem mógłby zanurzyć łapy w morzu, zobaczyć muszle, w których mieszkaliby jego morscy poddani, obejrzeć bursztyny, porozmawiać z ośmiornicami i delfinami. Niemal niemożliwe zadanie wydawania dekretów, które uwzględniają zarazem mieszkańców lądu i morza, mogłoby stać się nieco łatwiejsze tylko dzięki wspólnej deliberacji. Delfiny muszą oglądać gonitwy antylop, wilki muszą dostrzec punkt widzenia kałamarnicy, żeby przyjąć prawo, które dba o wszystkich. Plaża to miejsce spotkań. A więc nie klif, nie urwisty brzeg. Lwie, żeby budować mosty, idź tam, gdzie dwa światy mogą się naprawdę przenikać i poznać. Inaczej skończysz z krajem podzielonym wzajemnym niezrozumieniem i nienawiścią.
Jakoś ciągnęliśmy ten deliberacyjny wózek w zachodnich demokracjach, dopóki na dobre nie przenieśliśmy polityki do internetu
Rozmowa nigdy nie jest łatwa, spotkania bywają tak trudne jak romans meduzy z hieną. Ale jakoś ciągnęliśmy ten deliberacyjny wózek w zachodnich demokracjach, dopóki na dobre nie przenieśliśmy polityki do internetu. Uczeni są zgodni: zapaść ponadpartyjnych dyskusji ma coś wspólnego z siecią. Internet, a konkretnie Facebook, Twitter, Reddit i inne media społecznościowe, okazał się budowniczym stromych klifów, i jeśli zwolennicy demokratów mieszkają w morzu, to republikanie nie zbliżają się już do wody. Jeśli Ruch Ośmiu Gwiazd mieszka na lądzie, to ucieka, słysząc już daleki szum fal, bo boi się pisowców, katoli i konserwy. Nie wchodzi się na strony wroga. Fox News nigdy się nie spotka z CNN, a wPolityce z „Wyborczą”. Jesteśmy podzieleni, nastąpiła polaryzacja.
Wraz z polaryzacją następuje degradacja instytucji publicznych, bo każdy król zwierząt jest albo z morza, albo z lądu, a skoro „ci drudzy” są największym zagrożeniem na świecie, to pragmatyczna organizacja życia obywateli musi ustąpić przed walką z wrogiem, delegitymizacją jego roszczeń i próbą zabezpieczenia instrumentów władzy przed przejęciem ich przez samego diabła.
Reklama
A mnie fascynuje pytanie o to, jaka dokładnie cecha naszego internetowego życia sprawia, że nie ma już plaż, a morze i ląd coraz bardziej oddalają się od siebie.
Odpowiedź jest, jak się wydaje, wcale nieoczywista.

Cały tekst przeczytasz w świątecznym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej