Oto poranny brief – wszystko, co musisz wiedzieć o tym, co teraz dzieje się w gospodarce.

Reakcja rynku na atak Iranu na Izrael

Ropa Brent nadal kosztuje około 90 dolarów za baryłkę, czyli tyle samo, co w piątek. Nic się nie zmieniło także na rynku walutowym. Dolary dalej są po 4,03 zł, a euro po 4,29 zł. Większość giełd w Azji spada o mniej więcej 1 proc., ale kontrakty terminowe na indeksy w Europie i USA są na plusach. W każdy inny weekend byłaby to sytuacja normalna, ale tym razem może stanowić zaskoczenie, bo przecież w ten weekend Iran pierwszy raz zaatakował militarnie Izrael z własnego terytorium. W momencie ataku rynki nie mogły zareagować, bo były nieczynne. Zaś wtedy, kiedy już mogły zareagować, napięcie geopolityczne nieco opadło, stąd nic nadzwyczajnego się na nich nie wydarzyło. Ślad po irańskim ataku widać tylko w notowaniach bitcoina, które nie mają przerwy na weekend. Tam widać spadek o 9,2 proc. w sobotę wieczorem i potem niedzielne odrabianie większości tych strat.

Reklama
ikona lupy />
Cena bitcoina. Źródło: investing.com / Inne

Kluczowe dla reakcji rynków jest to, że atak Iranu nie przyniósł poważniejszych strat po stronie Izraela, zaś ze strony Iranu pojawiło się potem zapewnienie, że kolejnych ataków nie będzie

Warto też pamiętać, że giełdy europejskie i amerykańskie zdążyły już w piątek zareagować wyraźnymi spadkami na nieoficjalne doniesienia o zbliżającym się uderzeniu Iranu w Izrael. W efekcie np. dla indeksu S&P 500 cały ubiegły tydzień był najgorszy od października ubiegłego roku

Głównym znakiem zapytania jest teraz ewentualna reakcja Izraela, a także kwestia ewentualnego nałożenia na Iran nowych sankcji, które mogłyby ograniczyć podaż ropy naftowej na rynkach globalnych. Jednak zdaniem wielu analityków z tej branży takie ryzyko jest już wliczone w bieżącą cenę ropy, więc nie powinna ona gwałtownie reagować na taki rozwój wypadków.

24 mld zł deficytu budżetowego po marcu, czyli aż 16 mld w samym marcu

Budżet państwa ma po marcu 24 mld zł deficytu – poinformował Minister Finansów Andrzej Domański. Dodał też, że dochody budżetu sięgnęły już 146 mld zł, a wydatki 170 mld zł. Ocenił, że budżet wygląda „całkiem dobrze”, ponieważ deficyt po marcu to 13 proc. planu na cały rok, czyli „mniej od zwykłej proporcji”.

W rzeczywistości trudno uznać, że istnieje jedna, właściwa proporcja, bo np. w 2022 roku deficyt po marcu sięgał zaledwie 2 proc. wielkości późniejszego deficytu za cały rok, a np. w 2019 było to aż 33 proc. Za to w 2018 roku budżet po marcu w ogóle nie miał żadnego deficytu, tylko nadwyżkę. Natomiast w latach 2020, 2021 i 2023 deficyt po marcu wynosił od 11 do 14 proc. wielkości za cały rok i faktycznie wynik tegoroczny też mieści się w tych granicach, oczywiście przy założeniu, że prognozy budżetowe się zrealizują. Ustawa budżetowa na ten rok zakłada deficyt nie większy niż 184 mld zł.

Natomiast z tego, co mówi pan minister, wynika, że w samym tylko marcu deficyt budżetu wyniósł 16,2 mld zł, czyli o 5 mld zł więcej niż rok temu. Oznacza to, że deficyt za ostatnie 12 miesięcy rośnie do 97,5 mld zł. Zarówno dochody budżetu, jak i jego wydatki w marcu były o 33 proc. większe niż rok temu.

Bardziej szczegółowy raport o realizacji budżetu w marcu ma być opublikowany dzisiaj.

5,2 mld zł obligacji detalicznych w marcu

Pomimo rosnącej dziury w budżecie, rząd nie ma póki co żadnego problemu z finansowaniem całości swoich wydatków, ponieważ inwestorzy chętnie kupują polskie obligacje. Potwierdza to się także w przypadku obligacji detalicznych. W marcu zainwestowaliśmy w nie łącznie 5,2 mld zł, czyli prawie dwa razy więcej niż rok temu. Licząc od początku roku, rząd sprzedał nam już obligacje detaliczne za 15,5 mld złotych. To aż o 113 proc. więcej niż tok temu. Można też uznać, że jeśli deficyt w budżecie sięga 24 mld zł, to wpływy ze sprzedaży obligacji detalicznych pokrywają prawie dwie trzecie tej kwoty.

Popularność obligacji detalicznych wiąże się z wysokością ich oprocentowania. Wprawdzie część z nich zawsze była oprocentowana powyżej inflacji, co było bardzo atrakcyjne w oczach inwestorów, ale taki model obowiązywał i nadal obowiązuje dopiero od drugiego roku oszczędzania, zaś w pierwszym oprocentowanie zwykle wyglądało znacznie słabiej, zwłaszcza kiedy inflacja była wysoka. Dziś wygląda to zdecydowanie lepiej, bo inflacja wynosi mniej niż 2 proc., a zdaniem sporej części ekonomistów za rok będzie w okolicach 4-5 proc. Obligacje detaliczne już w pierwszym roku dają ponad 6 proc., a w przypadku tych czteroletnich i dziesięcioletnich ponad 6,5 proc. Jest to też oczywiście oferta znacznie lepsza niż zdecydowana większość lokat w bankach.

ikona lupy />
Sprzedaż obligacji oszczędnościowych / Ministerstwo Finansów

Co ciekawe, w marcu pierwszy raz kupiliśmy więcej obligacji trzyletnich o stałym oprocentowaniu na poziomie 6,4 proc. niż tych, których oprocentowanie zależy od inflacji. Udział tych drugich w całości sprzedaży spadł do zaledwie 31 proc., czyli najniżej od 2019 roku. Skoro tak to wygląda, to najwyraźniej przestaliśmy się obawiać inflacji.

Minister finansów: inflacja na koniec roku w okolicach 4-5 proc.

Wracając na chwilę do ministra finansów, jego zdaniem inflacja na koniec tego roku będzie w okolicach 4-5 proc. Jeśli ta prognoza się sprawdzi, to faktycznie lepiej mieć obligacje o stałym oprocentowaniu na poziomie 6,4 proc. niż o zmiennym, zależnym od inflacji.

Domański w wywiadzie w Radiu Zet mówił też, że w drugim półroczu nastąpi tylko delikatne odbicie w górę, a wzrost stawki VAT na żywność do 5 proc. będzie mieć bardzo niewielki wpływ na ceny. Minister spodziewa się też wzrostu PKB o 3 proc. w tym roku i o 3,5 do 4 proc. w przyszłym roku.

Zapytany o to, czy wprowadzenie waluty euro pomogłoby polskiej gospodarce, odpowiedział, że nie, ponieważ „polska gospodarka już wielokrotnie korzystała na tym, że mamy polską walutę, która w czasach kryzysów wspiera wzrost gospodarczy”.

Polska, aby kiedyś wejść do strefy euro, musiałaby najpierw spełnić szereg warunków ekonomicznych związanych z poziomem inflacji, stóp procentowych, czy też długu publicznego, a także musiałaby zmienić swoją konstytucję, co na razie wydaje się politycznie nieosiągalne.

Nowe wakacje kredytowe uchwalone

W Sejmie udało się za to osiągnąć bardzo szerokie porozumienie w kwestii kontynuowania pomysłu wakacji kredytowych. Za ustawą w tej sprawie głosowało aż 424 posłów, a tylko czternastu było przeciw. Zgodnie z nową ustawą, jeśli podpisze ją Prezydent RP i wejdzie ona w życie, raty kredytu mieszkaniowego będzie można zawiesić dwukrotnie w okresie od 1 czerwca do 31 sierpnia oraz dwukrotnie między 1 września a 31 grudnia.

Z tego rozwiązania będą mogły skorzystać osoby, których rata przekroczy 30 proc. dochodu gospodarstwa domowego, liczonego jako średnia za poprzednie trzy miesiące, albo osoby, które mają na utrzymaniu co najmniej troje dzieci w dniu złożenia wniosku. Zawieszenie spłaty kredytu w tych okresach będzie przysługiwać w przypadku, gdy wartość udzielonego kredytu nie będzie przekraczała 1,2 mln zł.

Nowe przepisy zostały skrojone tak, aby skala wakacji kredytowych na koszt banków była mniejsza niż w poprzednim roku. W trakcie prac nad ustawą w Sejmie wiceminister finansów Jurand Drop informował, że według wyliczeń resortu nowymi wakacjami kredytowymi objętych zostanie 562 tys. kredytów. W poprzednich latach to rozwiązanie dotyczyło 1 mln 90 tys. kredytów. Nowe wakacje mają kosztować banki 4,7 mld zł. W poprzednich latach ten koszt wyniósł powyżej 15 mld zł.