Autor twierdzi w publikacji (jej polski tytuł: „Śmierć artysty: Jak twórcy próbują przeżyć w epoce miliarderów i internetowych monopoli”), że ci muzycy, którzy ciągle pracują w branży, często nie zarabiają kokosów. „Widziałam twarde dane dotyczące ludzi, którzy są członkami »odnoszących sukcesy zespołów«, takich, których nazwami reklamuje się festiwale, i wynikało z nich, że więcej zarobiliby, zatrudniając się jako sprzedawcy w sklepie” – twierdzi Rebecca Gates, która przeprowadziła ankietę wśród pracujących muzyków dla organizacji Future of Music Coalition.

Jak podaje autor, prawie każdy, z kim rozmawiał na potrzeby książki (włącznie z tymi, którzy twierdzą, że teraz jest świetny czas, by być artystą), przyznawał, że wielu znajomych gorzej sobie radzi i młodzi artyści mają trudniej niż 20 czy 30 lat temu. Ale im starsi twórcy, tym większa jest różnica. Z ankiety Authors Guild przeprowadzonej wśród pisarzy wynika, że dochody z pisania spadły o 47 proc. wśród tych, którzy mają 15–20 lat doświadczenia, i o 67 proc. w przypadku piszących zawodowo 25–40 lat. Autorzy, którzy jeszcze na przełomie wieków mogli napisać książkę i przez kilka lat żyć z zysków z niej, w zasadzie stracili pracę – twierdzi Mary Rasenberger z Authors Guild. Kto jest temu winien?

Mogę sobie wziąć?

Otóż zdaniem autora mnóstwo darmowych treści (artykułów, muzyki, filmów) w sieci wywołało oczekiwania, że efekt pracy twórców ma być za darmo. Piosenkarka Nina Nastasia powiedziała autorowi, że po koncertach ludzie podchodzą do jej stoiska z płytami oraz gadżetami i albo pytają, czy mogą je sobie wziąć, albo po prostu biorą i próbują odchodzić. Mark Coker, szef platformy dystrybucji e-booków dla niezależnych autorów Smashwords, opowiadał o sytuacji, gdy jeden z jego pisarzy, twórca książek fantasy, których e-booki są sprzedawane po 3,99 dolara za sztukę (czyli ok. 16 zł), otrzymał e-maila od czytelnika. Groził on w nim, że przestanie kupować powieści autora, jeśli ten nie zacznie ich udostępniać za darmo.

Reklama
Mnóstwo darmowych treści w sieci wywołało oczekiwania, że efekt pracy twórców ma być za darmo.

Co więcej, artyści są regularnie proszeni o to, by pracować za darmo, ewentualnie za prawo do zareklamowania się przy okazji. „Ludzie, którzy uważaliby za dziwne i niestosowne, by oczekiwać od fryzjera darmowego strzyżenia albo od ekspedientki w sklepie puszki coli bez opłaty, nie mają najmniejszego problemu z tym, aby z całą powagą poprosić twórcę, by napisał za darmo esej czy narysował ilustrację bez honorarium” – zauważył pisarz i twórca rysunków satyrycznych Tim Kreider. W opinii autora ilość darmowych materiałów w internecie tworzonych przez artystów sprawia, że ich wartość w oczach społeczeństwa maleje. Muzyka, teksty i zdjęcia zaczynają być podobne do wody z kranu, tzn. włączamy komputer i otrzymujemy niekończący się strumień treści, które zlewają się w oczach i uszach widzów w jedno.

Jace Clayton w książce „Uproot” („Wykorzenienie”) opisuje, jak podczas wizyty w sklepie z artykułami dla artystów zaintrygowała go muzyka lecąca z głośników i chciał się dowiedzieć, kto jest jej twórcą. Na pytanie: „Co to za piosenka?” usłyszał odpowiedź: „A, to Spotify” (serwis internetowy, w którym można słuchać muzyki podobnie jak w radiu, tylko że możliwe jest dostosowanie jej do naszego gustu). Jeszcze niedawno płyty czy książki, które posiadaliśmy, były przedmiotem dumy, bo mówiły o tym, kim jesteśmy. Dzisiaj wiele osób nie trzyma już nawet tego, co lubi, na twardym dysku. Efekty pracy twórców w jednej chwili są, w drugiej ich nie ma. Ciągle przywiązujemy dużą wagę do efektów pracy twórczej generalnie, ale coraz mniej do konkretnego dzieła sztuki.

600 000 zespołów

Co ciekawe, rzekomy marazm, jeżeli chodzi o możliwości zarobku na pracy twórczej, nie sprawia, że chętnych do takiej pracy jest mało. Muzyk punkowy Ian Svenonius napisał nawet piosenkę na ten temat zatytułowaną „600 000 zespołów”. Jak się jednak okazuje, artysta był zbyt ostrożny w szacowaniu liczby osób próbujących tworzyć muzykę. Portal społecznościowy dla kompozytorów SoundCloud zawiera muzykę 10 mln twórców. Tylko w 2016 r. sklep internetowy Kindle Store dodał do oferty milion książek. Co roku kręci się ok. 50 tys. filmów, głównie niezależnych, z których mniej więcej 10 tys. jest zgłaszane do festiwalu filmowego Sundance. 68 proc. książek elektronicznych na czytniki Kindle sprzedaje się w liczbie mniej niż dwóch kopii miesięcznie. Z 6 mln publikacji dostępnych w sklepie zdecydowana większość została wydana przez autorów (tzw. self-publishing).

Z tych wszystkich niezależnych autorów mniej niż 2 tys. osób zarabia co najmniej 25 tys. dolarów rocznie z tantiem od sprzedaży. Tylko 3 proc. twórców, którzy wyreżyserują jeden niskobudżetowy film, udaje się wyreżyserować drugi. W przypadku Spotify mniej niż 4 proc. artystów odpowiada za 95 proc. odsłuchiwanej w serwisie muzyki. Z 50 mln dostępnych w serwisie Spotify piosenek 20 proc. nie zostało odtworzone nawet raz. Jeżeli czyjś utwór zostanie odtworzony w serwisie milion razy, co wydaje się sporą popularnością, dostanie za to 700–6000 dolarów. Aby naprawdę zarobić na piosence emitowanej w Spotify, potrzeba odtworzeń rzędu 100 mln razy. Autor cytuje w tym kontekście amerykańską publicystkę Fran Lebowitz, która kiedyś błyskotliwie zauważyła: „Szanse na wygranie loterii są takie same bez względu na to, czy kupujesz los, czy nie”.

W Spotify mniej niż 4 proc. artystów odpowiada za 95 proc. odsłuchiwanej w serwisie muzyki.

Teza zawarta w książce Deresiewicza wielu nie przekonuje. W 2015 r. „The New York Times” opublikował artykuł zatytułowany „The Creative Apocalypse That Wasn’t” („Kreatywna apokalipsa, której nie było”), w którym autor wykazywał, że nigdy nie było lepszego momentu, by zostać artystą. Spotkał się on z licznymi polemikami. Jedną z nich był tekst „The Data Journalism That Wasn’t” („Dziennikarstwo oparte na danych, którego nie było”) autorstwa Kevina Ericksona z Future of Music Coalition. Wynika z tego, że trudno jest jednoznacznie stwierdzić, w jakiej sytuacji finansowej są artyści.

Z jednej strony wielu narzeka, że ich sytuacja bardzo się pogorszyła, z drugiej – pojawiają się osoby, które tworzą sztukę i znajdują w internecie jej nabywców. W tym kontekście najczęściej podaje się przykład Amandy Palmer, żony pisarza Neila Gaimana, która na portalu Kickstarter zebrała w 2012 r. 1,19 mln dolarów od swoich fanów. Autor zauważa tę rozbieżność, ale bagatelizuje ją, twierdząc, że sukcesy artystyczne w obecnej erze to przypadki pojedyncze i niereprezentatywne dla większej społeczności twórców. Sporo danych o zarobkach, jakie podaje, pochodzą jednak z ankiet, czyli deklaracji artystów.

Z polskiego punktu widzenia wadą książki „Death of the Artist” jest skoncentrowanie się na anglosaskim świecie artystycznym, choć zapewne podobne zmiany zachodzą także w Polsce. Świadczy o tym chociażby ostatnia dyskusja na temat wprowadzenia podatku od smartfonów (tzw. opłata reprograficzna) czy pojawiające się informacje o znanych twórcach, którzy pracują na przykład na budowie. W publikacji Deresiewicza brakuje mi wnikliwej analizy danych i próby rozstrzygnięcia, jaki jest prawdziwy obraz dochodów artystów. Mam wrażenie, że autor poszedł trochę na łatwiznę i zamiast oprzeć się na danych, próbuje to ustalić na podstawie wywiadów z artystami, co ma wartość w dużej części anegdotyczną. Podsumowując, „Death of the Artist” nie wnosi wiele nowych informacji do dyskusji o sytuacji twórców. Publikację można sobie darować.

Aleksander Piński